środa, 22 stycznia 2014

Tatuś na porodówce

Tak, tak, uznałam, że wypowiem się w tym temacie. Uwaga: będzie długo. A wszystko przez tekst, który znalazłam na portalu dla ojców. Może i powinnam portal uznać za zakazany, skoro ojcem jak nie byłam, tak nie będę, ale mnie zainteresował. Rzeczywiście pisany bardzo po męsku i dla mężczyzn, co jest akurat zaletą.

Muszę jednak wrócić do wspomnianego tekstu. Jest to tłumaczenie wypowiedzi jednego z brytyjskich, doświadczonych ginekologów, który uważa, że obecność ojca dziecka w czasie porodu źle wpływa na wszystkich jego uczestników, ponadto widok rodzącej kobiety dla tegoż ojca może się okazać "piętnem, z którym nie będzie mógł sobie poradzić do końca życia", a nawet może w konsekwencji doprowadzić do rozwodu.
 
1.    Jestem przeciwniczką robienia czegokolwiek "na siłę". Jeśli facet do porodu rodzinnego nie jest przekonany, boi się widoku krwi lub szpitala (a przecież są tacy), niech spokojnie zaczeka na zewnątrz i przyjdzie, kiedy będzie już po wszystkim. 
Na szkole rodzenia doświadczona położna mówiła: "Panowie, na salę porodową wchodzicie na własną odpowiedzialność. Jeśli któryś zemdleje, to będzie leżał, aż sam wstanie. Personel, który będzie na miejscu, będzie skupiony na odebraniu porodu i niczym innym." 

No i racja. Jeśli jednak mowa o facecie, którego nie dotyczą powyższe "ale", to... czytaj punkty poniżej.
2.  Bardzo podobał mi się jeden z komentarzy do tekstu, w którym ktoś napisał o tym, że mężczyzna staje się ojcem w momencie zapłodnienia. Jest nim w czasie ciąży. Będzie nim po porodzie. Dlaczego mamy mu więc odmawiać tego "ojcostwa" w trakcie porodu? 
3. Ktoś inny napisał, że po wspólnym porodzie już nigdy nie będzie mógł spojrzeć na swoją żonę, jak na "obiekt seksualny". 
Jeśli kiedykolwiek patrzył na swoją żonę, jak na "obiekt", to nie wiem, czy cokolwiek może to zmienić... Ktoś inny odniósł się do tej wypowiedzi, z czym się zgadzam, że jego żona raczej nie może w takim razie liczyć na jego pomoc, np. w razie choroby, która drastycznie zmieni jej wygląd - skoro obrzydzenie brało go na widok rodzącej żony, co dopiero widok kobiety np. z odleżynami? Nie mówię, że uczestnictwo w porodzie żony, to bułka z masłem. Nie sprowadzajmy jednak kobiety do maszynki do seksu, która powinna tylko leżeć i pachnieć. Panowie! Zastanówcie się dobrze przed ślubem, czy taką kobietę będziecie kochać również ze zmarszczkami, cellulitisem i siwizną? Czas biegnie szybko i prędzej, czy później, taki właśnie widok Was czeka.
4. Uwaga: mąż w czasie porodu stoi z boku żony, a nie od strony nóg, więc znowu tak wiele, to on nie jest w stanie zobaczyć...
5. Znam wielu mężów, którzy towarzyszyli swoim żonom w trakcie porodu. Pamiętam, kiedy jeden z nich mówił, że wtedy właśnie docenił własną matkę. Nie pamiętam, żeby którykolwiek z nich był przez żonę do towarzyszenia jej przymuszany. Co więcej - sami chcieli! I wiecie co? Nie skończyło się na jednym porodzie. Mają więcej dzieci. Co więcej - niektórzy po porodzie potrafili obdarować swoje żony jakimiś podarunkami w podziękowaniu za ten trud. Z własnej inicjatywy - poważnie.
6. Dobra, może to wszystko pozory - jakaś społeczna konieczność przytakiwania porodom rodzinnym i przybierania uśmiechu na twarz w momencie brania na ręce siwego, pomarszczonego noworodka. Dobra. To niech będzie moje własne doświadczenie.

Będąc bardziej Wielorybką, niż obecnie, rozmawiam z Wielorybem (rozmowa przytoczona mniej więcej, nie pamiętam słowo w słowo).
Ja: Słuchaj, chcesz być przy porodzie, czy wolałbyś nie być?
W: Chcę, dlaczego mam nie chcieć?
Ja: No, wiesz, krew, widok mnie rodzącej i krzyczącej, że to wszystko twoja wina...* Nie będziesz się brzydził?
W: Najwyżej się odwrócę. 
Rozmowę wznawiałam parę razy, mówiłam, że nie musi, że nie ma problemu, że chcę, żeby się dobrze z tym czuł... Patrzył na mnie dziwnie, o co mi w ogóle chodzi. Naprawdę chciał.

Poród: Wieloryb podawał mi ustnik od gazu, uśmierzającego ból, podtrzymywał plecy, prowadził do łazienki i z powrotem, dodawał otuchy, że już widzi Rybkę, że już niedużo... Za nic nie oddałabym tych wspólnych chwil.
Niejednokrotnie pytał mnie wcześniej, co znaczy dla nas, kobiet, enigmatyczne hasło, że od faceta chcemy czuć wsparcie. Oj, wtedy naprawdę to wsparcie poczułam.

Zaraz po porodzie: Wieloryb spokojnie przeciął pępowinę, wziął Rybkę na ręce, ucieszony. Żadnego odwracania się. Uśmiech - szczery.

Kilka miesięcy po porodzie: znów pytam, jak jego odczucia. Może wolałby nie być ze mną w czasie tego porodu? Czy widzi mnie teraz jakoś inaczej? Może lepiej dla faceta poczekać na zewnątrz? Na co znów popatrzył na mnie ze zdziwieniem i zdecydowanie zaprzeczył. Nie jeden raz.

Jestem pewna, że nic dotąd bardziej nas do siebie nie zbliżyło, niż właśnie ten poród rodzinny.

Podkreślam: kto nie chce, nie musi uczestniczyć ze swoją żoną w czasie porodu! Na takich panów nie patrzmy z niechęcią - mają prawo przeżywać to na swój sposób. Mają prawo też powiedzieć, co myślą. Nie demonizujmy jednak porodów rodzinnych, że małżeństwo po nich, to już wisi na włosku...

Ostrzegałam, że będzie długo. 

* Podobno niektóre kobiety w czasie porodu przechodzą ten etap, kiedy wykrzykują mężom "współudział" w tym, że aktualnie one muszą tak cierpieć. Ja nie wiem, w rezultacie nas to jakoś ominęło.


2 komentarze:

  1. Zgadzam sie!!! Nie dalabym rady wyprzec mojego 4.360kg synka J bez wsparcia mojego meza! Doswiadczenie wspolnego porodu jest najbardziej cudownym jakie moze sie zdazyc rodzicom!

    OdpowiedzUsuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.