poniedziałek, 27 stycznia 2014

Miłości potrzeba najbardziej

Rzeczywistość, w której żyjemy czasem mnie przeraża. Z jednej strony informacje o rodzicach, którzy zakatowali swoje dziecko i nikt wcześniej nie zauważył nic niepokojącego. Z drugiej: odbieranie dzieci dobrym rodzicom, których wina jest jedynie taka, że są ubodzy... a jaka to wina?! 


Nie mam już tutaj na myśli artykułów, doniesień medialnych, bo w nich zawsze może kryć się jakaś obłuda, żerowanie na kimś w celu zrobienia sensacji, rozdmuchiwanie tego, co się da. Nie. Jeśli jednak dociera do mnie pocztą pantoflową informacja, że jest realna rodzina, z krwi i kości, dobra, porządna, której chcą odebrać dzieci z powodu biedy... to moje reakcje są dwie:
- strach: przecież każdy z nas w końcu może być kiedyś w trudnej sytuacji!
- złość: przecież to jest chory system!

Co gorsze? Żeby dzieci wychowywały się w miłości, ale w trudnej finansowo sytuacji, czy żeby się nie wychowywały, a jedynie przetrwały życie do osiemnastki w wątpliwych luksusach domu dziecka?! Dla mnie odpowiedź jest oczywista. 

Przerażające jest to, że system opieki społecznej w naszym kraju jest tak chybiony. Nie mam złudzeń, że istnieje jakikolwiek idealny system. Ale czy nie można by go jakoś ulepszyć, załatać? Bo na razie luki, to ma takie, że więcej ich, niż samego materiału.

Wiem, że są różne patologie. Że dzieci cierpią, są bite, przetrzymywane w piwnicach lub jeszcze gorzej... I to jest ogromny dramat i trzeba temu zapobiegać! Zabieranie dzieci jednak z tych normalnych rodzin (a nawet tych, gdzie zdarza się rodzic alkoholik) wcale nie jest lepsze. To nigdy nie jest dobre wyjście z sytuacji. Bo żadne pieniądze, nawet spokojny kąt z ładnymi dywanami i szafkami, czy też kompletem ubrań, nie zaspokoi najważniejszej potrzeby każdego człowieka, a szczególnie tego małego, jaką jest MIŁOŚĆ.

P.S. Jeśli ktoś chce pomóc rodzinie, którą mam na myśli, niech w komentarzu poda maila. Przekażę, z kim się trzeba kontaktować. To pomoc doraźna, bo tak naprawdę potrzeba nam zmiany systemu, a nie krótkich akcji dla poszczególnych rodzin, zagrożonych przez ten chory system. Trzeba jednak działać tak, jak się da w tym momencie, żeby ocalić choć kilkoro dzieci, zagrożonych domem dziecka, a które kochają swój dom. Bo dom, to nie budynek, a ludzie, którzy go tworzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.