Dawniej wydawało mi się, że kupowanie ubranek dla dzieci, to żadna filozofia. Są rozmiary, wiadomo, co tam trzeba mieć w zestawie, żeby "przetrwać" wszystkie pory roku i już.
Dziś wiem, że się myliłam. Przynajmniej odrobinę.
A to dlatego, że rozmiar rozmiarem, a ubranko może i tak nie pasować albo być niepraktyczne, stąd rzuca się je w kąt.
Pomyślałam, że napiszę kilka rzeczy z własnego doświadczenia o poszczególnych ubraniach, które u mnie się sprawdziły (bo tych, które się nie sprawdziły jest za dużo do wyliczania).
Nie spodziewałam się tego, ale najwięcej zamieszania sprawiły czapeczki. Okazało się, że znaleźć taką, która:
a) pasuje rozmiarem
b) osłania uszy
c) nie spada na oczy
d) nie jest kłopotliwa w zakładaniu
to nie lada wyczyn.
Teraz wiem też, że jeśli trafi się na taką, która naprawdę idealnie pasuje, warto od razu kupić przynajmniej jeszcze jedną sztukę rozmiar większą.
I jeszcze jedno.
Pomyśleć by można: o co w ogóle się rozchodzi? Jedna czapka i tyle zamieszania?
W tym cały problem, że nie jedna.
No bo tak: w naszym klimacie, to na każdą porę roku na wyjście (oczywiście ze dwie sztuki - na zmianę), do tego co najmniej dwie bawełniane wiązane pod brodą. A jeszcze jeśli ktoś po kąpieli zakłada czapeczkę, to...
Także wiecie.