poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Święta po naszemu

... czyli zawsze z niespodziankami.
Święta zawsze nastrajają nas pozytywnie i udaje nam się wtedy odpocząć psychicznie, spędzić trochę więcej czasu razem. Każde jednak mają w sobie element zaskoczenia. 

Tym razem to ja dostarczyłam atrakcji.
Od Wielkiego Czwartku miałam ogromny (dosłownie) problem z prawym kciukiem. Bolał przy najdelikatniejszym dotyku, a oprócz tego był spuchnięty tak, że chyba objętość kciuka u lewej dłoni przekraczał ze trzy razy. W związku z tym wszelkie przygotowania świąteczne spadły z moich barków na barki Wieloryba + przewijanie i ogólna opieka nad Rybką + przygotowywanie posiłków. 
W związku z tym czasu na żadne świąteczne wypieki, a nawet prozaiczne porządki zasadniczo nie było.

Były za to: wizyta w przychodni, telefony do poradni chirurgicznych i dwie wizyty na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym (w tym jedna w środku nocy, ale to już historia chyba na oddzielną notkę, a może nawet nie, bo szkoda się denerwować).
Skończyło się na samodzielnym radzeniu sobie z palcem i wielkim opatrunku, który bawił wszystkich napotkanych. 

Tymczasem Rybka zachowywała się wzorowo.
Szczególnie w samą Wielkanoc, która obfitowała w wizyty rodzinne (aż trzy - po sobie). Łącznie ładnych kilka godzin siedzenia. Zakończyło się to co prawda dość późnym pójściem spać Rybki, ale i tak byliśmy dumni.
Była spokojna, bawiła się, nie bała się ludzi i wytrzymała tak długo. Kiedy była zmęczona - zasypiała - a potem budziła się znów w formie. Miodzio!

Byliśmy pozytywnie zaskoczeni tym bardziej, że wspomnienia poprzednich świąt były skrajnie inne. W Boże Narodzenie Rybka akurat przechodziła etap: "Wszędzie źle, ale w domu da się wytrzymać". To znaczy bardzo żywo reagowała na nieznajomą przestrzeń. Patrzyła na ściany wokół siebie - i ryk. Komunikat prosty: "Chcę do domu! Natychmiast!". 
Kończyło się na tym, że każdego dnia u jednych, czy drugich dziadków, najpierw jedno z nas jadło obiad - drugie nosiło w tym czasie Rybkę i uspokajało w drugim pokoju, potem zmiana i po łącznym czasie zjedzenia przez nas (czyli maksymalnie po godzinie) trzeba było opuścić lokal.
W drodze Rybka zasypiała, a w domu już była całkiem spokojna i wszystko toczyło się starym trybem.

Wiem, że Wieloryb, widząc to podejście Rybki bał się, że już każde nasze święta będą tak właśnie wyglądały. Tymczasem trzy miesiące minęły, Rybka podrosła, zmieniła się i spokojnie wytrzymała całe świąteczne zamieszanie, tłumy zmieniających się gości, w tym liczne dzieci, zmieniające się przestrzenie wokół niej i kilkadziesiąt nowych twarzy.

Myślę, że jak na takiego malucha, to bardzo dużo.
Tak, jesteśmy dumni jak pawie. 

P.S. Z palcem już dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.