wtorek, 29 kwietnia 2014

Matka matkę zrozumie

Wiem, że nie zawsze i nie w każdej sprawie.
Ja też zaglądam na fora pełne krytykujących się matek, że dane rozwiązanie nie pomaga, a szkodzi dziecku i teksty w stylu "co z ciebie za matka" są na porządku dziennym.

Myślę jednak, że jest taki obszar, gdzie wszystkie normalne matki się jednoczą. Może napisałabym "rodzice", ale czuję podskórnie, że faceci mają jednak trochę inaczej. 

Ten obszar, to... cierpienie.
Szpital.
Rybka i ja oraz druga mama z dzieckiem. Przychodzi do niej lekarz z diagnozą. Tak się składa, że ani my, ani oni nie mogą wyjść z sali, więc siedzimy i - chcąc nie chcąc - słyszymy.
Pomijając całą delikatność lekarza, wspaniałe wsparcie, które okazał, również w postaci wiedzy, ale przede wszystkim osobiste, ludzkie... Pomijając więc to wszystko, kiedy usłyszałam diagnozę - choroba nieuleczalna - poczułam ukłucie bólu... oraz więź z tą drugą matką.

Bo ja też jestem matką i chociaż trudno mi sobie wyobrazić moją reakcję na podobne słowa, czuję, że jakoś w głębi serca chyba ją rozumiem. Nie przeżywam tego samego, co ona, a jednak na słowa lekarza łzy napłynęły mi do oczu, poczułam żal, smutek.

Może to i dziwne.
Nie znam tej pani, nie znam jej dzieci (poza krótkim kontaktem w szpitalu), a jednak czuję jakieś porozumienie, wewnętrzną łączność matek.
A szczególnie tych matek cierpiących (choć pewnie każda z nas na pewnym etapie z jakimś cierpieniem się zmagać musi).

Czy ją pocieszałam?
Nie.
Uważam, że to bez sensu. Ona wie najlepiej, że czeka ją teraz nieustanna walka. Ciągła troska o zdrowie dziecka. Zapobiegliwość. Strach o każdą infekcję. Codzienne zastanawianie się, czy i kiedy choroba uderzy.
Miałam jej powiedzieć "będzie dobrze"? Nie.

Właśnie o tym mówię.
Jako matka wiem, że w tej sytuacji takie słowa nic nie znaczą, mimo wszystkich dobrych chęci mówiącego. Już lepiej pomilczeć. Może podać chusteczkę, ewentualnie pomóc w tym, co się da (jeśli się da).

Poczułam, że każda matka, która byłaby na moim miejscu, zrozumiałaby tę sytuację. Nie tak czysto rozumowo, ale jakoś intuicyjnie. 

Odkąd jest Rybka, czuję coś, jakby "zew odwiecznego macierzyństwa". Czuję, że te matki sprzed setek, tysięcy lat odczuwały podobnie: strach, nadzieję, radość, ból. Że jest między nami taka łączność, że serce matki, mimo zmieniających się czasów, nadal jest sercem matki: kochającym bezgranicznie i cierpiącym.
I niezwykle silnym. 

Pamiętam, jak kiedyś denerwowały mnie słowa: "Zobaczycie, jak będziecie mieli dzieci". Myślałam wtedy - a co to, ja jestem taka głupia, że nie potrafię sobie tego wyobrazić? Zajmowałam się już przecież wieloma dziećmi. Wiem, że to trudne, angażujące, że brak czasu... 
Tak, to wszystko wiedziałam. Ale nie wiedziałam, co to znaczy, kiedy się jest rodzicem. I wiem, że tego się nie da wyrazić, opowiedzieć.
Ani lęku o własne dziecko, ani radości z bycia z nim.
Ani tym bardziej matczynego cierpienia... ale inne matki zrozumieją.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.