środa, 18 listopada 2015

Na talerzu.

"Wziął za puls pan doktor poważnie chorego,
I dziwy mu prawi: — <<Zanadto się jadło,
Co gorsza, nie myszki, lecz szynki i sadło;
Źle bardzo... gorączka! źle bardzo, koteczku!
Oj! długo ty, długo poleżysz w łóżeczku>>..."*

Pamiętacie? A teraz ciekawe, kto chciałby swemu dziecku przypomnieć ten wierszyk...
Mam duże szczęście, bo nie dotyczy mnie problem tzw. niejadków. Przynajmniej na razie. Oczywiście dziewczynki mają różne etapy - raz jedzą więcej, raz mniej, w czasie choroby nie mają apetytu, ale to wszystko jest raczej w normie. 

Zaczynam sobie jednak po prostu zdawać sprawę z tego, jak mam z nimi pod tym względem dobrze. Rybka ma 2 lata, Mała - rok i muszę powiedzieć, że w tym momencie jedzą prawie wszystko. Nie podaję im jedynie rzeczy, które mogą być mocno alergizujące, bo wiem, że mogą być podatne na uczulenia oraz produktów wzdymających (typu: zupa grochowa).

Jasne, że mają też swoje indywidualne preferencje. I całe szczęście. Jasne, że niejednokrotnie martwiłam się, gdy nie chciały jeść (bo może to oznaka choroby, bo po takim czasie od poprzedniego posiłku już powinny, bo czuję wewnętrzną presję, że jako mama muszę zadbać o to, by były przede wszystkim najedzone, bo smutno mi, że nie chcą jeść tego, co im przygotowałam, a ja chciałabym być dobrze przygotowaną kulinarnie mamą...).

Słysząc jednak wiele historii o tym, jak ktoś musiał zachęcać swojego malucha do jedzenia, czuję ulgę, że my to mamy z głowy (przynajmniej teraz). Oczywiście przy dziadkach dziewczynki jedzą więcej, lepiej, chętniej, ale myślę, że to dlatego, że przy okazji się bawią. My staramy się, żeby w czasie jedzenia - jadły, w czasie zabawy - bawiły się. Czasem nam to wychodzi, czasem nie, ale staramy się. 

Ciekawią mnie jednak różne trendy. Z jednej strony mówi się, że współcześnie dzieci z krajów rozwiniętych i rozwijających się mają duży problem z otyłością. Z drugiej - tak wiele razy słyszałam "moje dziecko, to niejadek". Zastanawia mnie to. Czy my, jako rodzice, mamy skłonność do przesady? Czy statystyki są pomylone, albo niewłaściwie przedstawiają rzeczywistość? Gdzie leży prawda? A może jedno i drugie jest prawdą, ale akurat spotykałam na swojej drodze rodziców, w badaniach będących w mniejszości? Nie wiem.

Muszę jednak przyznać moim dziewczynkom, że ułatwiają mi sprawę. Bawi mnie zawsze, kiedy Mała krzyczy: "AAAAMMMMMM!" na widok czegokolwiek, co wydaje jej się jadalne, nawet jeśli chwilę wcześniej skończyła obiad. Rybka natomiast podjada zawsze to i owo Wielorybowi, który wraca po pracy, nawet jeśli jest najedzona. Tak jest praktycznie dzień w dzień.

Zup jemy dużo, bo to dziewczynki lubią najbardziej. Pamiętam, że w ciąży z Rybką bardzo polubiłam zupy, choć wcześniej jadłam je niechętnie. Tak sobie tłumaczę więc jej miłość do nich. Rosół w ogóle jest codziennie obowiązkowy. Jemy go z zacierką (w formie kuleczek), którą moi rodzice wykupują w osiedlowym sklepiku. Jeśli nie ma jej na półkach - możecie być pewni, że moje małe się nią zajadają... Do tego dochodzi jeszcze jakaś zupa (najchętniej krupnik, jarzynowa, kalafiorowa, koperkowa, itp.).
Tak, jak liczę, wychodzi mi mniej więcej 5 posiłków dziennie + owoce w międzyczasie.

Staramy się, by małe nie jadły zbyt wiele słodyczy, ale zdarza im się to w sytuacjach odświętnych - goście u nas lub my u kogoś, raz na jakiś czas dostają coś do przegryzienia (typu: paluszki, herbatniki). 

Wiem, że do wielu rzeczy w naszym jadłospisie można się przyczepić. Ale staram się. I widzę, że dziewczynkom to smakuje.
Jestem dumna z tego, że Rybka je samodzielnie. Wiem, że dzieci, karmione BLW, jedzą samodzielnie zawsze i od początku, a w wieku Rybki, to już w ogóle machają sztućcami. My miałyśmy swój czas z BLW, ale nie starczyło mi cierpliwości (kiedy pojawiła się Mała pod moim sercem), jednak chyba coś z tego pozostało... Rybka obecnie rzadko zgadza się na pomoc w jedzeniu. Osiągnęła w tym pewną samodzielność. Do używania widelca i noża jeszcze trochę jej brakuje, ale łyżką macha dzielnie. I to mnie bardzo cieszy!

Cieszę się, że z jedzeniem nie mamy problemów.
Wcześniej traktowałam to jak normę, teraz widzę, że mam szczęście. 
Dziękuję, dziewczynki.

P.S. Tak więc ja mogę czasami dziewczynkom cytować wierszyk o chorym kotku, który tak cudownie kojarzy mi się z dzieciństwem.

*"Chory Kotek", Stanisław Jachowicz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.