wtorek, 24 lutego 2015

Dla siebie

21:00, dwójka dzieci już śpi (!!!)*, więc korzystam z czasu wolnego. Korzystanie oznacza, że zdjęłam komputer z najwyższej półki (ostatniej, do której Rybka jeszcze nie sięga), otworzyłam kilka zaprzyjaźnionych blogów, jednocześnie mając przed oczyma: miesięcznik, zakupiony w listopadzie i od tamtego czasu nieprzeczytany, kryminał, którego miałam nie pożyczać z biblioteki, wiedząc, że nie mam czasu go przeczytać oraz... wafelki. Leży tutaj jeszcze telefon, z którego próbuję ściągnąć zdjęcia, bo już narzeka na brak pamięci. Te wyżej wymienione (poza ciastkami) czytam, jednocześnie pisząc notkę.

Mam wrażenie, że kobiecie, gdy staje się matką, wyrasta nie tylko dodatkowa para rąk, ale chyba też i oczu...
Wielki Post mnie natchnął. To, co zrozumiałam, nie wydaje się specjalnie odkrywcze, ale mnie jednak potrzebne.

Zauważyliście może, że słowo "post" kryje się w słowie "postanowienie"? Ja dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. I - mówiąc szczerze - postanowienia wielkopostne zazwyczaj kiepsko mi szły. To znaczy, albo wybierałam je na wyrost, albo takie typowe, albo o nich zapominałam. Poważnie.
Teraz postanowiłam postanowić (haha) sobie życiowo.

O tym, co w duchu tutaj pisać nie będę. To zbyt osobiste. A o tym, co na zewnątrz chętnie. Zacznę jednak z innej strony.

Czytałam nie raz, że w pewnym momencie po ślubie kobiety przestają o siebie dbać. Przynajmniej w domu. Snują się po mieszkaniu w starych dresach i wyciągniętych swetrach z wałkami na głowie. Zawsze sobie myślałam: "Mnie to nie dotyczy". To głupie, ale wydawało mi się, że to jakiś stereotyp, że przecież kobieta ot, tak się nie zmienia i na pewno każda chce się podobać sobie, mężowi i... całemu światu. I, że ja na pewno będę się starać ze wszystkich sił.
Tymczasem tak ostatnio popatrzyłam na siebie... Hm, z braku czasu oraz innego ustawienia priorytetów w ciągu dnia rzeczywiście chyba stałam się kimś takim. Takim książkowym przypadkiem. 
Stwierdziłam, że tak nie może być.

Teraz więc staram się przynajmniej trochę ogarnąć wygląd. Nie jest to nic szalonego, nie chodzę do fryzjera, kosmetyczki, nie robię wielkich zakupów ubrań. Stwierdziłam, że wrócę do niektórych zwyczajów sprzed ciąży, a najlepiej jeszcze sprzed dwóch ciąż.

Ostatnio zupełnie nie nosiłam biżuterii, bo wiadomo, że niezwykle wpadała w oko Rybce. Stwierdziłam jednak, że jeśli założę sobie jakieś wkręty, z drobnym oczkiem lub koralikiem (nie takie dyndające do szyi), to nawet jeśli Rybka je zauważy, raczej szybko się nimi znudzi. Zakładam więc co dzień jakieś kolczyki.

Codziennie staram się też wykonać (minimalny) makijaż. Podkreślić oko. Tak, żeby czuć, że jestem kobietą. Bez szaleństw, kolorów, brokatów, eyelinerów. Tak zwyczajnie, prosto.

Poza tym zapach. Dawniej interesowały mnie katalogi, kosmetyki, zamawiałam to, czy tamto dość często. Od kilku miesięcy nawet nie oglądałam katalogu. Szczęśliwie zostało mi sporo próbek. Postanowiłam więc codziennie wypróbować jakiś zapach... bo przecież tych próbek wcale nie używałam, więc może warto je wykorzystać i użyć zamiast zwykłego dezodorantu (bo najprościej i najszybciej)?

Wiem, że to wszystko takie banalne i właściwie nad czym tu się zastanawiać? Kiedy jednak zdałam sobie sprawę z tego, że zaczynam się zmieniać w typową babkę z przykładów z poradników i rozglądać za dresami, stwierdziłam, że jednak spróbuję.

I wiecie co? To zaledwie kilka dni, a ja już czuję się inaczej. Lepiej jakoś.
Może zwątpię za chwilę (teraz np. Rybka ma przepisane dwa syropy i inhalację na przeziębienie, więc czasowo jest słabo, chociaż się trzymam), ale niech się liczy to, co już jest. 

Bo kiedy kobieta czuje się kobietą, dom może być domem.   
 

*No, dobra, nie wiadomo, jak długo to potrwa... (potrwało jakieś 1,5 h).

5 komentarzy:

  1. A wiesz, że może to banalne, ale od czegoś trzeba zacząć prawda? Takie drobiazgi najbardziej przecież cieszą :) Ja też zaczęłam używać perfum mimo, że siedzę w domu, a noszę biżuterię od zawsze, a tym bardziej nie przestałam po narodzinach córki - masz rację Rybka się oswoi i nie będzie go interesowała(córka nigdy nie pociągnęła mnie za kolczyk, łańcuszek czy branzoletkę!). Bez minimalnego podkreślenia rzęs nie ruszę się na krok - to mi daje lepszą samoocenę jak nie widzę w lustrze wypłowiałej gęsi ( a jestem blondyną o jasnej karnacji!). Do tego dołóż sobie regularne spacery i satysfakcja gwarantowana :) A jak brak czasu na kawe - kup sobie kubek termiczny i zabieraj na spacer, ja tak robiłam chodząc z córką na plac zabaw :) Powolutku, ciesz się właśnie takimi drobiazgami :) Ja nawet ostatnio kupiłam "lepszą "wersję dresu, w carrefourze są takie fajne spodnie ze wzorkiem marmurkowym, dres, ale jakiś taki "elegancki" i wierz mi, że lepiej się w nich czuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki za informację, elegancki dres, to jest to! :)

      Usuń
  2. "Bo kiedy kobieta czuje się kobietą, dom może być domem."
    W punkt. Chyba sobie to zapiszę i powieszę gdzieś na widoku.
    A ja właśnie siedzę w dresie... oj. Nieuczesana. I zdaje się, że spałam w ubraniu... :)
    Trzymam co trzeba, żeby post-anowienie dało się zrealizować!

    OdpowiedzUsuń
  3. Półtorej godziny to nie taki zły wynik :). I trzymamy kciuki za realizację wszystkich ważnych postanowień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Półtorej godziny to całkiem satysfakcjonujący wynik, jak na nas. ;)
      Dziękuję!

      Usuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.