sobota, 25 października 2014

A złotówki - brzdęk, brzdęk, brzdęk...

Nie, no dobra, dziś raczej można pogłaskać kartę bankomatową, "brzdęk" złotówki słychać rzadziej. To jednak tak zupełnie dygresyjnie.

Handel artykułami dla dzieci, to chyba bardzo dochodowa działka. A przynajmniej, jeśli ktoś zna się na marketingu, to może się na tym dorobić. Jestem tego pewna. Dlaczego? Ano dlatego, że na dziecku się nie oszczędza. Nie kupisz sobie, ale swojemu maluchowi kupisz nawet czasem coś, co nie jest mu konieczne do szczęścia, ale myślisz, że po prostu sprawi mu radość. Co dopiero jeśli chodzi o rzeczy, mające mu zapewnić mu bezpieczeństwo, wygodę, ciepło i wiele innych potrzeb, które wydają nam się takie ważne.


Sprzedawcy mogliby mi teraz powiedzieć, że skoro taka jestem pewna, że to tak świetnie działa, to sama mogłabym się tym zająć, a nie narzekać. Może bym mogła, ale chyba nie czułabym się z tym dobrze. Bo czasem niestety wygląda mi to na żerowanie na uczuciach rodziców.

Wiem, że za jakość się płaci. Wiem, że jak produkt jest znanej lub dobrej firmy, to jego cena automatycznie skacze w górę. No i nie ma się, co temu dziwić. Dlaczego jednak te ceny skaczą aż tak drastycznie?


Temat mnie naszedł z powodu naszych kilkumiesięcznych już poszukiwań wózka. Nie było to łatwe, bo mamy dużo wymagań, a podstawowe jest takie, że musi to być sprzęt dla dwójki dzieci - tzw. rok po roku. Mamy wybrany model, który nam najbardziej odpowiada, ale żeby go zamówić musieliśmy przez kilka miesięcy odkładać sporo (dla nas sporo, pewnie dla kogoś innego nie). Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że chociaż wózek wydaje się rewelacyjny, to każdy głupi drobiazg trzeba do niego dokupić.


Poprzedni wózek wielofunkcyjny, który do dziś nam służy w zestawie miał ramę, gondolę, siedzisko spacerowe, pałąk, osłonę na nóżki (do gondoli i spacerówki), folię przeciwdeszczową, torbę.
W tym wszystkie wymienione rzeczy liczy się osobno (no, dobra, poza ramą i jednym siedziskiem spacerowym). I ciekawostka. Ile można zapłacić za folię przeciwdeszczową? 20 zł? Ano nawet 150 zł! A oczywiście w interesującym nas wózku przydałyby się dwie. Macie może pomysł, co takiego może mieć w sobie firmowa folia w stosunku do jakieś folii noname, że kosztuje aż tyle więcej, bo ja nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić?
Że pałąk nie należy do zestawu? Ba! Ani pałąk, ani tacka, ani uchwyt na kubek... Każda z tych rzeczy, to koszt ok. 100 zł. A w wózku w wersji podwójnej - każda wydana złotówka też liczy się podwójnie. 
Oczywiście szukaliśmy ofert używanych wózków tego typu. Ciekawe jest to, że nawet mocno zużyte wózki osiągają zawrotne ceny (różnica kosztu używanego z nowym jest tak niewielka, że uznaliśmy, że ten pierwszy się zupełnie nie opłaca). Hm, czy to dlatego, że nadal jest ich na naszym, polskim rynku niezbyt wiele, więc sprzedając można sobie pofolgować z ceną? A może dlatego, że ich jakość jest rzeczywiście na tyle satysfakcjonująca, że tańsze odpadają w przedbiegach? 
Nie wiem, dla mnie jednak są to zawrotne ceny. Może się nie znam, może za mało widziałam.
Tak jest jednak z wieloma rzeczami. 


Szukam teraz na przykład butów zimowych dla Rybki. Chciałabym, żeby były dobre, porządne, ale nie ukrywam, że ważny jest dla mnie ich koszt, bo poród Małej tuż tuż, a za tym, jak wiadomo, idzie cała lawina wydatków. I teraz kiedy przeglądam różne oferty sklepów obuwniczych w Internecie, oczy wychodzą mi na wierzch. Okazuje się, że za normalne (nie jakieś wypasione) kozaki lub śniegowce dla roczniaka trzeba wydać przynajmniej ze dwie i pół stówy! 


No, dobra. Dwie i pół stówy, to ja rozumiem za skórzane buty dla dorosłego. Ale że ze trzy razy mniejsze buty (z jakiegoś tam byle materiału) mają tyle kosztować? Za co? Ile tego materiału tam weszło, żeby mogły mieć taką cenę? Że kształt obuwia ważny, że małe stópki delikatne i trzeba odpowiedniego modelowania? Rozumiem, ale przecież one zaprojektowane są raz, a potem oddane na linię produkcyjną, ile to może kosztować - zresztą buty dla dorosłych przecież też nie powinny niszczyć naszych stóp, prawda?
Ktoś może mi powiedzieć - nie chcesz tyle zapłacić, nie kupuj. Rada dobra. Tylko niezupełnie praktyczna. Dziecko przecież buty mieć musi. No i jak wyżej - na dziecku nie będziesz oszczędzać, prawda? Bo zależy Ci, żeby rozwijało się prawidłowo, nie nabawiło się płaskostopia, czy otarć od niewłaściwego obuwia. Sama sobie czasem kupisz w byle hipermarkecie, bądź na targu, albo i w Internecie (czasem za 20 zł). Czy nie tak?
I jeszcze jedno. Twoja stopa już nie rośnie. Takie więc byle jakie buty mogą Ci starczyć nawet na niejeden sezon, jeśli będziesz miała szczęście. A buciki dla malucha? Sama nawet nie jestem w stanie stwierdzić, na ile starczą te, które planuję kupić. Na całą zimę? Czy tylko do końca roku? Jak szybko mojemu dziecku urośnie stopa (wiem, że są jakieś uśrednione dane, ale już nieraz okazało się, że Rybka się w nich nie mieści)? 


I oto dlaczego dyskonty odzieżowe oraz hipermarkety trzymają się u nas tak mocno. Ceny w "zwykłych" sklepach są na tyle wywindowane (w stosunku do zawartości portfela typowego Polaka), że nie ma on wyboru. Zresztą ja już niejeden raz przekonałam się, że jakość produktów z wyśmiewanych sklepów, oferujących niskie ceny, wcale cenie równać się nie musi. 


Mogłabym wymienić szereg takich rzeczy, które kosztują dużo więcej niż powinny - przynajmniej moim zdaniem, każdy może mieć inne. Mogłabym też wymienić szereg produktów reklamowanych jako niezbędne, które zbędne są właśnie w stu procentach. To jednak już zupełnie inna bajka.

P.S. Czy możecie polecić dobre firmy z dobrymi bucikami dla maluchów? 
O, i jeszcze jakieś fajne kombinezony na zimę? 
Matki muszą trzymać się razem, inaczej ten przemysł dziecięcy nas zje!


11 komentarzy:

  1. Święta prawda co napisałaś. Co do butów to ja młodemu kupowałam elefanteny na każdą porę roku doi ukończenia przez niego 2,5 roku. Przestałam dlatego, że zaczął już mieć za dużą stopę. Co do kombinezonów podobno te z tchibo są niezłe, z cocodroillo. Przyznam, że osobiście kupowałam takie "no name" i były świetne a forutny nie kosztowały :))

    OdpowiedzUsuń
  2. O przypomniałam sobie, że jednej zimy latał w kozakach-śniegowcach z Bobby shoes z Deichmana. Znakomicie się sprawdziły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki! Zaraz posprawdzam ich strony. Dziękuję! :)

      Usuń
  3. Buty dla dzieci to jakaś masakra. Noszą kilka miesięcy a kosztują więcej do moich ...

    OdpowiedzUsuń
  4. A jaki Rybka ma teraz rozmiar nogi? Bo zdaje się, że mam pewne rozwiązanie, użyte zaledwie kilka razy:)

    OdpowiedzUsuń
  5. W tym momencie 19, ale szukam z myślą o zimie - 20. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry, u nas w Rodzinie, od dawien dawna, jest sprawdzony patent na zabawki, jeśli się jakaś znudzi, to po prostu jest chowana, dzieciak tego nie zauważa, ale po jakimś czasie gdy się wyciągnie, radocha, jak nie wiem co. :) Pozdrawiam. PS. Trafiłam tu za Matką Pietruszki, Zochacza i Jachola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, my to też stosujemy. :) Mam dwa zestawy zabawek, stosowane wymiennie. Tym razem jednak chodzi mi o produkty jeszcze bardziej podstawowe, jak np. ubranka. P. S. To miło, zapraszam. :)

      Usuń
  7. Ja czesto wyslam do rodziny w PL ciuchy ze sportsdirect. Nie znam sie na cenach w Polsce ale podobno te na sportsdirect sa lepsze, dostawa do PL kosztuje chyba 5 funtow?

    OdpowiedzUsuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.