sobota, 22 sierpnia 2015

Rybki są dzielne

Od dłuższego czasu przeżywałam kwestię powrotu do pracy. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że swoją pracę kocham (nie przesadzam, to jedno z tych miejsc, w których czuję, że chcę stawać się ciągle lepszym człowiekiem), ale własne dzieci zdecydowanie kocham znacznie bardziej. Świadomość, że będę musiała przeżyć bez nich (czy tam one beze mnie) kilka godzin mocno mnie stresowała przez ostatnie miesiące... 
I wreszcie stało się. 
Tak, i znów jestem kobietą pracującą. Jak mi z tym?
Dziwnie.

Przez dwa lata w większości przebywałam w towarzystwie osób "gugających", gaworzących. A tu - proszę, rozmawiam pełnymi zdaniami.
Przez dwa lata jadłam posiłki na kolanie, z podłogi lub na szybko gdzieś na boku, ewentualnie karmiąc pozostałymi dwoma rękami (tak, tak, bo każda matka ma tak ze dwie pary rąk) córki. Bo wiadomo, że nic nie smakuje lepiej, niż jedzenie z cudzego talerza.
A tu? Mam jedzenie i nikt mi go nie zabiera. Hm. I kawę mogę spokojnie wypić - gorącą!
Przez dwa lata ubierałam się w dresy, a kiedy przychodziło mi gdzieś wyjść, to sama nie wiedziałam, w co tu się ubrać, takie święto... A teraz codziennie muszę coś na siebie założyć - raczej nie odpychającego - pomalować się, dobrać dodatki.
W dodatku w końcu siadłam za kółko. Yeah! 

To plusy. I jeszcze to, że w pracy odpoczywam od domu, a w domu od pracy. Świetna sprawa, szczególnie dla osoby o takim charakterze, jak mój, która za bardzo przejmuje się wieloma rzeczami. To teraz jest super - po prostu nie mam okazji, ani czasu na takie przejmowanie się.

Na koniec sedno. Bardzo, bardzo martwiłam się o to, jak poradzą sobie z tym moje dziewczyny. Rybka już jest większa, więc byłam o nią trochę spokojniejsza, ale Mała... Jadła już wszystko, ale pić chciała tylko z piersi W dodatku ona jest taka "mamusina", tylko u mnie na rękach, kiedy wychodzę z pokoju, to wrzask i inne, tego typu, zachowania.

W weekend przed pójściem do pracy myślałam, że dostanę skrętu kiszek, wrzodów i zawału jednocześnie. A, i jeszcze mogłam spowodować małe podtopienie bloku - łzami.

Dziewczyny zaskoczyły mnie jednak niesamowicie. Podobno były spokojniejsze, niż przy mnie. Bawiły się wesoło. Mała zaczęła gadać (o jej 9 - miesięcznym języku może w innym poście)! Kiedy wróciłam do domu po pierwszym dniu pracy Rybka uśmiechnęła się, ale zaraz zawołała Wieloryba (szedł za mną) i skupiła się na nim, a Mała zaczęła podrygiwać z radości. Żadnego płaczu, spazmów, oznaczających - "mamooo, zostań z nami, nie wychodź już do tej pracy...". Nic. Luz, radość, uśmiech. 

Jestem pod wrażeniem. Wiem, że to ogromna zasługa Dziadków, którzy z dziewczynami zostają i dają im całych siebie, zgadza się. Mimo to jednak nastawiałam się na to, że rybki będą bardzo dawały w kość, a one są bardzo, bardzo dzielne. Jestem z nich dumna. 

Wiem, że wszystko przed nami i mają jeszcze czas zbuntować się na moje wyjścia... ale wolę się cieszyć tym, co jest.

2 komentarze:

Za każde słowo - bardzo dziękuję.