poniedziałek, 12 stycznia 2015

Sylwester rodzinny

Zawsze denerwowała mnie sylwestrowa presja. Już w listopadzie trzeba było się opędzać od pytań w stylu: "Gdzie idziesz na Sylwestra?". Nie, żebym propozycji miała aż tak wiele, ale po prostu była jakaś taka psychoza, że trzeba gdzieś iść. Każdy gdzieś szedł. Nie pamiętam, żebym wtedy usłyszała od kogoś, że tę noc spędza w domu (mam na myśli czasy od 15 roku życia aż do końca studiów). Był to też swego rodzaju temat zastępczy - coś jak pogoda. 

Jakże się to wszystko pozmieniało, kiedy człowiek - Wielorybka - został rodzicem!
Po pierwsze - zupełnie nie ruszają mnie pytania o to, co robię w Sylwestra. Właściwie większość znajomych już przestała mi je zadawać. Bo i cóż może dzieciaty robić w tę noc?
Może wykorzystać okazję i... spać.
Może jeszcze uszczelniać okna i przez kilka godzin usypiać pociechy wystraszone nagłym wybuchem fajerwerków.
Jest jeszcze trzecia możliwość, najlepsza moim zdaniem.

A po drugie?
To był pomysł Wieloryba. I jego wykonanie. Ja tylko sprzątałam - no i trzymałam Rybkę z daleka od kuchni - w miarę możliwości. A o co tak właściwie chodzi?

Wieloryb postanowił zorganizować Sylwestra. Rodzinnego. Wychodząc z założenia, że mamy kilka zaprzyjaźnionych młodych rodziców, którzy tak, jak my prawdopodobnie w ten wieczór siedzieliby w domu, postanowiliśmy zaprosić ich do nas. Skoro mamy siedzieć osobno, to czemu by nie razem?

Pomysł był ryzykowny: szóstka małych dzieci w jednym mieszkaniu. Wieczorem. Pewnie za niedługo gotowych do spania. Chętnych do zabawy (czym?!). 

Tak więc trochę się obawialiśmy, jak to wyjdzie. A chcieliśmy, żeby ci wszyscy młodzi rodzice mogli trochę odpocząć, tak psychicznie, i spędzić miło czas. Z nami. I żeby nie czuli się "uwiązani" w domu. I żeby ich dzieci też czuły się swobodnie i miło.

I wiecie co?
Życie nas, jak zwykle, mocno zaskoczyło.
Wszyscy goście przyszli z kilkugodzinnym opóźnieniem - drzemki dzieci się przedłużyły, co potem sprawiło, że wcale nie były śpiące i marudne. 
Byliśmy przekonani, że pewnie w związku z kładzeniem maluchów spać, nikt nie wytrzyma do północy... Tymczasem bawiliśmy się do 3:30!

Zazwyczaj mocno stresuję się organizacją takich imprez. Bo obawiam się, że nie jestem przykładną gospodynią domową, że o czymś zapomnę, albo że moi goście nie będą czuć się tak komfortowo, jak bym chciała. Że nie potrafię wprowadzić atmosfery, opowiadać kawałów, zabawiać gości rozmową, itd.
A tym razem nic. No, normalnie zero stresu (wszystko przeszło na Wieloryba). Może to dlatego, że to było w gronie przyjaciół i po prostu czułam się swobodnie. Może?

W każdym razie wspominam ten Sylwester najlepiej ze wszystkich dotąd. Nie dlatego, że był wypasiony, bo nie był. Przygotowaliśmy jedynie kanapki,  sałatkę i jabłka pieczone. I tyle. 
Fajerwerki oglądaliśmy przez okno. I jeszcze zimne ognie, przyniesione przez gości. I tyle. 
Z dekoracji mieliśmy balony i jedną kolorową lampę. Aha, i napis. I tyle.
Muzyka leciała z radia. I tyle!

I tak sobie myślę, że mniej znaczy więcej.
Wieloryb mówi, że wszystko zależy nie od organizacji, ale od tego kto uczestniczy. Goście więc sprawili, że bawiłam się świetnie. Chyba powinno być na odwrót i to rola gospodarza, ale co tam. Mam nadzieję, że i oni czuli się dobrze.

To pokazuje, że rodzic też może zrobić coś dla siebie - wcale nie kosztem dzieci. Nasze maluchy bawiły się razem całkiem fajnie, a w międzyczasie pousypiały spokojnie. Cieszę się, że to się udało.
Goście dopisali. We wszystkim. I to szczególnie najmniejsi.

Z lekkim poślizgiem: szczęśliwego Nowego Roku!
Wielorybka.

P.S. A może to jest nisza na rynku imprez? Może ktoś powinien wpaść na pomysł i organizować Andrzejki, Sylwestry, zabawy karnawałowe dla dzieciatych? Przewijak, miejsce do karmienia, kosz na pieluchy i stoły bez kantów, w które można uderzyć głową. Jedzenie mało chemiczne i dobre dla małych rączek. Zabawki. Miejsce na wózki. Ktoś, coś? Na pewno skorzystamy!

4 komentarze:

  1. A wiesz, że my tak samo robimy odkąd jest córka? Albo odsypiamy albo spędzamy ten czas z innymi dzieciatymi, bo tylko tacy nas zrozumieją! Nie obraziłas się za spóźnienie gości, bo sama wiesz, że mają dziecko wyjście na umówiona godzinę jest zwyczajnie NIEREALNE! Dzieci bawią się zajmując sie sobą nawzajem a dorośli moga pogadać z innymi dorosłymi. Czegóż chciec więcej :) Równiez wszystkiego dobrego :) Więcej takich sympatycznych spotkań :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak. Od pewnego czasu, kiedy umawiamy się ze znajomymi, prosimy, żeby dali nam 2 - 3 godziny od umówionej pory spotkania (jeśli to jest popołudnie) na poślizg, wynikający z drzemki Rybki. Dzieciaci zgadzają się bez mrugnięcia okiem, niedzieciaci się dziwią, ale i tak bilans jest na plus. :)

      Usuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.