wtorek, 13 sierpnia 2013

Tata, to jest to!

Muszę odrobinkę skłonić się w stronę tematu ojca, bo choć już nie tak zaniedbywany, jak kiedyś, to nadal lekko na uboczu.

Współczuję kobietom, które w czasie ciąży i później muszą ze wszystkim borykać się same. Oczywiście, że sobie poradzą, bo my, kobiety, mamy tę siłę, że nawet w absolutnie podbramkowych sytuacjach, potrafimy się spiąć i dać radę. A dla dziecka - to już jesteśmy w stanie zrobić niemal wszystko. I całe szczęście.



Mimo to jednak nie jest to sytuacja obiektywnie dobra, ani dla mamy, ani tym bardziej dla malucha. Może komuś jeszcze wydaje się, że dziecko nie czuje, nie wie, nie orientuje się. A niby dlaczego? Dlatego, że jest w brzuchu? Błąd.

Nie raz ktoś przykłada mi rękę do brzucha, chcąc poczuć ruchy Rybki. Dotąd ani razu nie zdarzyło się, żeby wtedy odpowiedziała kopnięciem. Kiedy tata przykłada swoją rękę, niemal natychmiast zaczynają się rewolucje. Skacze, kopie, obraca się - po prostu się cieszy. Wiem, że go poznaje - czuję to i nie raz już to udowodniła. Nie wiem, w jaki sposób to robi? Może to intuicja - w końcu jest małą kobietką. Może jakiś dziecięcy zmysł nadprzyrodzony, który ginie wraz z naszym dorastaniem? Nie wiem, co jest za to odpowiedzialne, wiem jednak, że go poznaje i nawet reaguje znacznie żywiej na jego zaczepki, niż moje.

To jedno uświadamia mi już, jak ważne, żeby dziecko od początku miało przy sobie oboje rodziców. Nie wspominam o tych wszystkich teoriach psychologicznych - jak wpływa na chłopca brak ojca, jak to samo wpływa na dziewczynkę, jak wpływa na człowieka też posiadanie tzw. "toksycznego" rodzica. O tym, to by można pisać i pisać, i nadal być głupim. Bo zło, które się stąd bierze, jest absolutnie nie do zmierzenia, nie do opisania. 
Nie wspominam też o tym, jak tata "przydaje się" i może być swego rodzaju ostoją dla mamy w ciąży. Można to sobie wyobrazić. 

Mnie jednak zadziwia, fascynuje więź między dzieckiem a ojcem, która może rozpocząć się znacznie wcześniej, niż ono pojawi się na świecie. Pani Wanda Półtawska, którą bardzo cenię, mawia, że facet zdaje sobie sprawę z tego, że ma dziecko w momencie, w którym ono zaczyna mówić. Jest to pewnie prawda, że wtedy dopiero ojciec zaczyna się w tym związku czuć bardziej swobodnie - w końcu ma możliwość dziecku coś wytłumaczyć, pokazać podstawy istnienia świata, wcielić się w rolę przewodnika... To nie znaczy jednak, że wcześniej nie ma nic. Wręcz przeciwnie - mężczyzna od początku chroni malucha. Pokazuje dziecku, co to znaczy być mężczyzną. Zarówno dla córki, jak i dla syna, jest pierwszym wzorcem męskości. I wychowuje zupełnie inaczej, niż mama. Te dwa sposoby wychowania jednocześnie są dziecku potrzebne do osiągnięcia pewnej pełni.

Widzę to po dzieciach znajomych. Mama jest od utulenia w żalu, od zaspokajania podstawowych potrzeb, tata - od zdobywania świata i wygłupów. Oczywiście w jakiejś rodzinie może być odwrotnie, jednak najczęściej jest właśnie tak. 

I mama, i tata, są nieodzowni. Kiedy brak jednego, powstaje pustka, którą chcąc - nie chcąc, dziecko w dorosłym życiu będzie próbowało czymś na siłę zakleić, niekoniecznie czymś dobrym. Tego braku nie da się zastąpić. I bardzo szanuję zarówno tych, którym udało się w dorosłym życiu poradzić sobie z tym brakiem, a także tych, którym udało się samodzielnie wychować dzieci. To nie lada osiągnięcie. Trzeba jednak pamiętać o tym, żeby wspierać też całe rodziny, aby nigdy nie musiały borykać się z tak ciężkim bagażem w swoim życiu.   

Się zrobiło refleksyjnie. ;)

P.S. A wczoraj było tak: przychodzi baba do lekarza, a lekarz też w ciąży...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.