Wczoraj pisałam o nieporęczności.
Dziś "załatwiłam" tyle rzeczy, że postanowiłam z tej okazji napisać oddzielną notkę.
Zaczęło się od samego rana.
Zaraz po przebudzeniu chcę podnieść rolety. Podnoszę tak, że jedna spada i to oczywiście nie tak normalnie na podłogę, ale zahacza o kwiatka na parapecie, w związku z czym on też spada, więc na ziemi w rezultacie ląduje zepsuta roleta, kwiatek (na szczęście doniczka się nie rozwaliła) i mnóstwo ziemi. A jak wiadomo, ciężarnej ciężko się schylić i to wszystko posprzątać. Ale nic to.
Następnie chcę zrobić herbatę. Robię. I przy okazji wylewam na siebie trochę wody. Zimnej, na szczęście. Przynoszę herbatę do pokoju. Rozlewam. Ścieram. Przesuwam kubek z herbatą. Znowu rozlewam. Znowu ścieram. (Ciąg dalszy można sobie z łatwością wyobrazić).
Chcę nałożyć lody do miseczek. Wyjmuję pudełko z zamrażalnika, biorę łyżkę i nakładam. I co? Jakby nigdy nic - łamię łyżkę. Potem zanoszę lody do pokoju, po drodze gubiąc ze stukiem spadające łyżeczki.
To się nazywa wdzięk!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każde słowo - bardzo dziękuję.