czwartek, 18 lipca 2013

Kilka słów o Rybce

Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy ruchy naszej Rybki. Leżała tam sobie spokojnie i machała rączką - taką jeszcze nie ukształtowaną. Chyba do nas. To był sam początek. Nie wiem, zaledwie kilka tygodni.
Nie mogliśmy się doczekać kolejnego badania. Chociaż nie powinno się ich robić za często, więc nie chcieliśmy nic przyspieszać. Wszystko zgodnie z zaleceniami. Czekaliśmy niecierpliwie.



Doczekaliśmy się. Lekarka uprzedziła nas, że jest wcześnie, ale jak będziemy mieć szczęście, to zobaczymy, jak się rusza. Tymczasem Rybka na naszych oczach zaczęła skakać, robić fikołki - z radości, ciekawości lub zdenerwowania, że jej się coś zimnego przyciska. Nie mogłam się nie śmiać, a wtedy obraz się zamazywał. I tak śmialiśmy się wszyscy w tym gabinecie. Pani Doktor kręciła głową, że najczęściej rodzice czekają na jakikolwiek ruch dziecka, żeby się przekonać, że żyje, a tu... takie akrobacje.

I tak bywa nadal dość często. Przychodzę na echo serca i mówię, że pewnie będzie trudno coś zobaczyć, bo Mała skacze. Pani (z miną, świadczącą o tym, że pewnie co druga mama tak twierdzi, a przecież ona jest specjalistą) mówi: "Poradzimy sobie". Po pewnym czasie stwierdza jednak: "No, rzeczywiście, bardzo ruchliwa...". Albo: "Kurczę, znów się poruszyła!" Albo (do Rybki): "Poleż chwilkę spokojnie..."
Ja się za to uśmiecham pod nosem. Lubię to.

Tata - nazwijmy go na nasz użytek Wielorybem - lubi się z nią trochę pobawić. Dziwne? Nie, bo już tak wcześnie zabawa jest możliwa. Kładzie rękę na moim brzuchu i mówi coś do Rybki. Za chwilę dostaje kopniaka. Jeśli Mała śpi, wystarczy, że ją trochę pozaczepia paluchami i dostaje odpowiedź. "Oddaje mu". To niesamowite chwile. Już nie tylko książki, artykuły, badania naukowe, ale rzeczywistość pokazuje mi, że ojciec od samego początku spełnia swoją rolę. Jasne, że ma trudniej. W końcu ona jest we mnie, a nie w nim. To jednak wcale nie znaczy, że on nie jest jej jeszcze wtedy potrzebny. Co więcej - w pewnym momencie ona zaczyna poznawać już nie tylko mój, ale także jego głos.
Wydaje mi się, że u nas to już nastąpiło. Mała jest bardzo ruchliwa, ale kiedy dotyka nas ktoś obcy - w pewien sposób "zastyga" w bezruchu. Rzadko zdarza się, żeby wykonała jakiś mocniejszy ruch. Kiedy natomiast robi to tata - zazwyczaj jest pełne szaleństwo. 

Dla mnie to wszystko świadczy o tym, że dziecko już od samego początku jest Kimś. Sobą. Ma swój odrębny charakter. No bo jak wyjaśnić to, że jedne dzieci są spokojniejsze, inne bardziej rozbrykane? Nie mówię o tych, które już się narodziły. Nie, mówię właśnie o tych "w brzuchu". Jak wyjaśnić to, że niektóre przypominają sobie muzykę, której słuchały w łonie matki? Że mają pewne - własne - upodobania?

Czuję całkiem wyraźnie, że choć we mnie, ona nie jest mną. Nie jest żadnym przedłużeniem mnie. Owszem, pochodzi ze mnie, ale to całkiem inny, odrębny człowiek. Od samego początku! Nigdy nie rozumiałam aborcji. Dziś nie rozumiem po stokroć bardziej, bo czuję ją - taką bezbronną, a jednocześnie odrębną, inną. Drugiego człowieka. Takiego kogoś, kogo chcę jak najlepiej poznać.
Oj, bo to jest dla mnie naprawdę Ktoś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.