poniedziałek, 22 lipca 2013

Dieta w ciąży - fakty, mity i poglądy

Z góry przepraszam za długość tekstu. :)

Teorii co do zdrowego żywienia (a szczególnie w stanie błogosławionym) jest mnóstwo, a niejednokrotnie są one ze sobą sprzeczne. 
Najgorzej chyba, jeśli w towarzystwie znajomych co jakiś czas słyszysz: "Ty to jesz/pijesz? Przecież nie powinnaś w ciąży!", "Tobie tego nie wolno!"
I tak, do codziennych stresów, dokładamy sobie jeszcze czynność, która sama w sobie powinna być przyjemna - jedzenie.



Oczywiście w ciąży ustalenie sobie sensownej diety i trzymanie się jej może być jeszcze trudniejsze ze względu na różne dolegliwości ciążowe, a szczególnie mdłości. Jeśli o to chodzi, to jestem szczęściarą, mnie to męczyło bardzo krótko, ale i tak sprawiło, że w tym czasie prawie na nic nie miałam ochoty. Dlatego od razu zastrzegam, że w takim przypadku pewnie może być nieco inaczej, niż tutaj piszę.

Ale wracając do zakazów i nakazów żywieniowych... (najczęściej niestety zakazów)
Pierwsze, co zrobiłam w ciąży, to... kupiłam sobie książkę, gdzie opisane są zarówno zmiany w rozwoju dziecka w poszczególnych tygodniach, jak też inne wskazówki, m. in. co wtedy jeść, a czego nie. 
A oto perełki, które tam znalazłam. Według tej książki nie można więc jeść:
- lodów i lizaków domowej roboty - listerioza lub salmonelloza
- jajek na miękko, serników na zimno, tiramisu - salmonelloza
- wątróbki i produktów na bazie wątróbki (np. pasztet) - wysoki poziom retinolu, jak również witaminy A (dla malucha niekorzystnej)
- preparatów, zawierających tran - wysoki poziom retinolu
- pasztecików w ogóle - listerioza
- tarty na zimno - salmonelloza
- surowych owoców morza - salmonelloza
Tyle w książce. Oczywiście po przeczytaniu tego rozdziału zaraz miałam ochotę na kanapkę z pasztetem i jajko na miękko. Początkowo jednak trzymałam się dzielnie.
No ale jeśli tak się zastanowić... jak często dotąd udało mi się złapać salmonellę? Ani razu. A jadłam jajka na miękko, pasztety, serniki i tarty ma zimno. Jasne, że gdybym zachorowała w ciąży przez jakieś głupie, zabłąkane jajko w którymś z tych produktów, byłoby mi źle i wyrzucałabym sobie, że przez moje łakomstwo moje dziecko cierpi. Trzeba jednak popatrzeć na to ze zdrowym dystansem. Jeśli stało się - to trudno i wcale nie oznacza to, że zaraz musimy zachorować (a z nami - dziecko). A prawdopodobieństwo trafienia na tę chorobę raczej nie jest tak wielkie. Ważniejszy dla dziecka będzie nasz spokój!

Do tego dochodzą zakazane lub niemile widziane produkty, o których słyszy się od znajomych lub czyta się o nich w artykułach w Internecie, nieliczne spośród nich, to:
- kawa
- cola i w ogóle napoje gazowane
- chipsy
- słodycze
- kiełbasa
- fasola i inne rośliny strączkowe
- tłuste potrawy
I jeszcze jedzenie za dwoje - ale o tym już nawet nie chce mi się pisać...

Na początku trzymałam się wszystkich zasłyszanych informacji co do joty (i z książki, i od znajomych, i z Internetu, i od lekarza). Tego nie wolno, tamtego nie wolno, a to TRZEBA! I co się okazało? 
Mimo stosowania się do tego, popadłam w anemię ciążową. Niby nic strasznego, co trzecia "ciężarówka" miewa takie problemy, ale Pani Doktor trochę się zmartwiła, bo wyniki żelaza naprawdę ostro spadły i oprócz farmakologii zaleciła kolejne produkty do spożywania, m. in. uwaga... WĄTRÓBKĘ (w/w jako szkodliwą - retinol i witamina A). 
No więc zapytałam, czy na pewno powinnam ją jeść? Na co Pani Dr odpowiedziała, że zdecydowanie z tym, że raz w tygodniu - nie rzadziej, nie częściej. No proszę! 

Z fasolą natomiast było tak: w pewnym momencie kompletnie nie miałam ochoty na mięso. Jadłam odrobinkę, zmuszając się do tego, bo białko. Za to jednak miałam szaloną ochotę na fasolę w każdej postaci: po bretońsku, w zupie, w barszczu i w sałatkach... Taki stan trwał jakiś miesiąc, może dwa, potem mi przeszło i wróciła ochota na mięso. Prawdopodobnie mój organizm sam podpowiedział mi, czego potrzebuje. Ale oczywiście nie mogło być zbyt pięknie, bo zaraz usłyszałam ludowe mądrości, że fasoli nie wolno, bo wzdęcia. I że jedna z koleżanek - ciężarówek od swojego lekarza dostała informację, że rośliny strączkowe w ciąży z jakiegoś powodu winno się omijać. Ja na kartce od swojego lekarza mam fasolę jako zalecaną (żelazo!) oraz wiele innych, w tym również owoce morza (w/w jako zakazane, bo salmonella). Hm, hm. 

Kawę dość sprawnie odstawiłam i nawet zaskoczyło mnie to, że tak spokojnie potrafię się bez niej obejść. Gorzej było z colą. Tymczasem... kawa wcale nie jest zakazana całkowicie. Niektórzy lekarze mówią nawet, że słaba kawa raz dziennie wcale nie zaszkodzi. Szok, prawda? Dlaczego taka afera o kawę i colę? Te płyny utrudniają wchłanianie żelaza. Wcale tego nie uniemożliwiają, więc należy po prostu w razie chwili słabości uzupełnić sobie "żołądek" czymś z żelazem (najlepiej kilkoma składnikami, bo każdy organizm lepiej przyswaja żelazo w innych produktach). Co ciekawe, podobne działanie, jak tak gorliwie zakazywana kawa i cola, mają mleko i herbata. One jednak nie wzbudzają aż takich emocji i nikt ich tak żywo nie zakazuje. Dlaczego?

Co więcej na mojej liście produktów, na które ze względu na żelazo winno się popatrzyć nieco przychylniejszym okiem, znalazłam... czekoladę! Tymczasem wiele artykułów w sieci wskazuje na to, żeby w ciąży unikać słodyczy, bo tycie, cukier, zbędne kalorie i oszukaństwo energetyczne... A ja na słodkości ochotę mam rzadko, więc wręcz przekonuję samą siebie i - wbrew artykułom z Internetu - zjadam od czasu do czasu trochę czekolady z zastrzykiem żelaza.

Mądrość ludowa nakazuje za to częste picie bawarki - bo potem jest więcej pokarmu. I co? Pstro! Bo żadne badania nie udowodniły tego jej cudownego działania na matczyne piersi. Mleko po prostu nie robi się z mleka.

A teraz, jaka jest prawda? Przynajmniej, jak ja ją widzę po zapoznaniu się z szeregiem różnych teorii (i mój lekarz też).
  • Dieta powinna być głównie warzywno - owocowa oraz z dużą ilością mięsa, szczególnie czerwonego.  
  • Najlepiej jeść 5, 6 posiłków dziennie, w małych porcjach, ale za to często i pić dużo płynów (przy upałach jeszcze więcej).  
  • Zwracać uwagę na produkty spożywcze, bogate w żelazo. Szczególnie mile widziany jest burak w każdej postaci, świeżo wyciśnięte soki z warzyw i owoców (np. burak, seler, marchewka, jabłko) oraz kwas buraczany (o nim pewnie kiedy indziej opowiem szerzej).
  •  Bezwzględnie należy wystrzegać się ALKOHOLU i PAPIEROSÓW! (nawet lampka wina może zaszkodzić, ale o tym może jeszcze kiedyś).
I tego trzeba się trzymać przede wszystkim. Cała reszta, to dodatek, do którego musimy mieć zdrowy dystans. Oczywiście bliscy nam ludzie starają się nas ostrzec przed pewnymi produktami z troski. Bo słyszeli, że niewskazane. Należy jednak poznać samego siebie i myśleć, ale nie przesadzać. Dziecku będzie lepiej nawet jeśli od czasu do czasu zjemy tłusty przysmak, niż jeśli będziemy zestresowane i nieszczęśliwe, bo "nic nam nie wolno".

Wyszło, jak często, czyli "słuchaj mamy, to nie zginiesz". Bo moja od razu powiedziała mi: "Dziecko, jedz to, na co masz ochotę!" I racja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.