wtorek, 24 marca 2015

Miłość matki

Kiedyś wydawała mi się sloganem. Wiecie, takim typowym motywem literackim. A dziś? Sama jestem matką.
Widzę ją teraz inaczej. Na pewno mniej wzniośle. Nie czuję się taką heroiną z powieści. Bycie matką jednak bardzo zmienia.

I nie chodzi tu już tylko o to, że matkę można poznać po tym, że w trakcie rozmowy zachowuje się, jakby miała Zespół Tourette'a - co chwilę bez związku z tematem wrzuca: "Zostaw", "Nie ruszaj", "Uważaj, bo spadniesz"...
Człowiek, kiedy staje się matką już nigdy nie będzie taki sam.

Już wiem na przykład, że moje dzieci nigdy nie znikną z moich myśli. Ludzie mówią - musisz wyjść gdzieś, oderwać się. Wyjść mogę, ale nigdy się nie oderwę. Zawsze, zawsze, choćbym nie wiem, co robiła, z tyłu głowy mam myśl, jak one się mają, czy za mną tęsknią, czy są spokojne, czy płaczą. 

Znajomy Wieloryba opowiadał kiedyś, jak to wyjechał sobie z żoną na romantyczną wycieczkę na trzy dni, zostawiając kilkulatkę z dziadkami. No i tak sobie chodzili na spacery, trzymając się za ręce i co chwilę było: "O, popatrz, dziecko!", "O, i tutaj." "Ciekawe, co robi nasza córeczka?". Nie wytrzymali, wrócili dzień wcześniej.

Uprzedzę fakty. Nie chodzi tylko o małe dzieci, przy których zrozumiałe jest, że tęsknią, że nie rozumieją, po co rodzice chodzą do pracy i w ogóle wymagają znacznie więcej opieki, bo brak im samodzielności. 
Myślenie o dzieciach nie jest jak przeziębienie. Nie mija z czasem. Nawet, jeśli dzieci dorastają, odchodzą szukać swoich dróg w życiu, rodzice są w pewnym sensie w stałej gotowości. Myśli się o tym, czy dziecko jest szczęśliwe. Przeżywa się jego drobne i większe sukcesy i porażki. Co więcej - przeżywa się je znacznie bardziej dotkliwie, niż swoje własne!

Wiem to nie z doświadczenia, ale już czuję, że i u mnie będzie podobnie. Każdy z nas prawdopodobnie przeżywał jakieś smutki w dzieciństwie - pamięta się jakieś uszczypliwości ze strony kogoś z rówieśników, sprawdzian, który źle poszedł, albo niemiłego nauczyciela... Owszem, pamiętam takie rzeczy, ale nigdy nie były one dla mnie szczególnie trudne do zniesienia. Natomiast, jeśli ktoś taki smutek sprawi moim dzieciom... Ohohoho! 
Nie, że będę ich bronić, jak lwica. Wiem, że same muszą się tego nauczyć. Co jednak będę wtedy czuła w sercu, kiedy one będą cierpiały (nawet z powodu drobnostki), to już zupełnie inna sprawa i tego si chyba nawet nie da opisać.

I jeszcze jedna rzecz. Macierzyństwo równoznaczne jest ze swego rodzaju samotnością. Pisała o tym kiedyś Młoda Matka. Matka w pewnym momencie pozostaje sama, niezrozumiana. Mąż będzie próbował ją zrozumieć, owszem, ale zatrzyma go jego męskie pojmowanie spraw. Głową muru nie przebijesz. Inna matka, owszem, też będzie próbowała, ale ona ma inne dzieci i inne doświadczenia z nimi związane, więc to może być próba w stylu: "Pamiętasz tę bluzkę? No, tę, kolorową, z takim a takim dekoltem? No to ta jest zupełnie inna". Dziecko zrozumieć nie będzie próbowało, bo... jest dzieckiem. Mama ma być, ma być silna jak skała i lew w jednym, a już jakieś tam rodzicielskie filozofie i dylematy, to mrzonki tych dziwnych dorosłych.     

6 komentarzy:

  1. masz rację :) więc chyba mam ten zespól Tourett'a :)))) poza tym nie potrafię przestać myslec o córce, choc dla zachowania zdrowych zmysłów są chwile kiedy jednak potrafię się odciąć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umiejętność odcięcia się jest przydatna. :) Ja na razie nie umiem. ;)

      Usuń
  2. U nas pepowina jeszcze nie ucieta :) wszędzie zabieram moja córka. Zespół Touretta napewno mam :p. Naslonecznej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Z wiekiem nie przestaje się myśleć o dzieciach. Myśli się o nich zawsze. Tylko z czasem człowiek uczy się akceptować to, ze dzieci też potrzebują przestrzeni. Rodzice też ;).

    OdpowiedzUsuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.