niedziela, 16 listopada 2014

Poporodowo

Tak, tak, powiększył się nasz Narybek. Jest na świecie Mała. Wymiary ma jak najbardziej w porządku, jednak Małą na razie jest i będzie, w odróżnieniu od Rybki, której rączka jest kilkakrotnie większa, niż jej.

Pewnie któregoś dnia zbierze mi się na wynurzenia natury emocjonalnej... bo dużo jest tych emocji, kłębiących się w sercu i głowie (ha!) kobiety tuż przed i tuż po rozwiązaniu, jednak, żeby nie był to wpis zbyt pochopny, muszę go chyba dobrze przemyśleć.
Tymczasem będzie o faktach. Oczywiście z subiektywnej perspektywy.

Jako, że Rybka urodziła się siłami natury, a Mała poprzez cesarskie cięcie, postanowiłam, że postaram się porównać te dwa porody. Zdaję sobie sprawę, że wielu rzeczy, które opiszę właściwie nie powinno się porównywać ze względu na to, że:
- rodziłam w dwóch różnych szpitalach
- każdy ma indywidualne doświadczenia (i inny organizm, każda ciąża też jest inna)
- wiele zależy od przypadku i...
- ... napotkanych ludzi - lekarzy, położnych.

Mimo to, chcę jednak opisać te dwa rodzaje porodów, które przeżyłam. Może ktoś przeżywał to podobnie, a może całkiem inaczej?

Poród siłami natury
Mimo, że nastawiano mnie na najgorsze - nawet na śmierć mojego dziecka (!), co było związane z wykrytą w czasie ciąży wadą płuca Rybki - poród przeszedł książkowo. Trwał kilkanaście godzin, to prawda, ale zasadniczo, odkąd położono mnie w szpitalu, czułam się spokojna, że jesteśmy pod opieką i po prostu powiedzą mi tu, co mam robić. A jeśli sama nie będę umiała sobie poradzić, to przecież są tutaj od czegoś lekarze. Dlatego te kilkanaście godzin nie było aż tak bardzo wyczerpujących. Szczególnie, że zdecydowałam się na znieczulenie... Tak, wiem, że jest to kontrowersyjna decyzja, ale jestem pewna, że wtedy była słuszna. Dzięki temu znieczuleniu udało mi się np. usnąć na godzinkę i zaczerpnąć sił na dalszy rozwój akcji - coraz bardziej bolesny. Nieprawdą jest to, co słyszałam, że przez znieczulenie nie czuje się skurczów porodowych... tzn. nie jest to prawdą o tyle, o ile lekarze podają je w odpowiednim momencie (ocena rozwarcia). Ja je dostałam wtedy, kiedy trzeba, czyli w pierwszej fazie porodu (mniej więcej w połowie). Dzięki temu, kiedy przyszły skurcze parte już nie miałam złudzeń, że ból będzie cokolwiek lżejszy. O, nie, zdecydowanie czułam wszystko! Tak że nikt nie musiał mi pomagać w wyczuciu skurczów.

Teraz, jak to wszystko po kolei wyglądało. Po długich perypetiach, ale to nie na tę notkę, przyjęto nas do szpitala. Najpierw mnie przebadano, wypełniłam stos różnych dokumentów, ankiet, upoważnień i innych takich. Potem przeprowadzono na porodówkę, wpuszczono tam też Wieloryba. I zaczęło się czekanie, badania, sprawdzanie przez położną, ile jeszcze, itp. I tak to trwało, trwało. Kiedy zaczęła się akcja, pojawił się lekarz i moja położna. Pół godziny skurczów partych, w międzyczasie nacięcie mnie, Rybka wyszła. Położono ją na chwilę na mojej klatce piersiowej - pamiętam, jak bałam się, że zleci, bo była śliska od krwi. Zmierzono ją, zważono. W tym czasie wyjmowano mi jeszcze łożysko i szyto nacięcie (dodano znieczulenia).  Potem dano ją Wielorybowi do potrzymania. Pobyliśmy tak razem dwie godziny, a później ją wzięli na oddział noworodków, a ja trafiłam na swoją salę i odpoczywałam kilka godzin. Rybkę przyniesiono mi dopiero po kilku godzinach - po moich prośbach. Od tamtej pory byłyśmy już razem, karmiłam naturalnie - na początku pokarmu była odrobina, ale szybko zaczął napływać. 

Wieczorem wstałam, zaczęłam chodzić następnego dnia. Z tego czasu pamiętam stres przy siadaniu (nie wolno siadać normalnie przez pewien czas ze względu na szwy), szczególnie przy układaniu się do karmienia. Po dwóch dniach czułam się już dobrze, wypisano nas dopiero w piątej dobie ze względu na żółtaczkę Rybki, ale poza tym było wszystko super. W domu chodziłam i w zasadzie robiłam wszystko bez problemu. Jedynie siadanie było trochę problematyczne.
    
Poród poprzez cięcie cesarskie
Na początku wyjaśnienie - nie zdecydowałam się na tę formę ze względu na własny kaprys. Właściwie w ogóle nie ja o tym decydowałam. Kilku lekarzy, patrząc na to, w jaki sposób poruszałam się w drugiej ciąży, co świadczyło o problemach natury ortopedycznej, zdecydowało, że nie mam szans rodzić naturalnie. Prawdopodobnie skończyłoby się to rozejściem się moich kości i późniejszą kilkutygodniową hospitalizacją.

Stąd termin był określony, ale do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy nie zacznie się wcześniej, bo podczas badania dwa dni przed wyznaczoną datą, wiele na to wskazywało. Na szczęście Mała doczekała do terminu, dzięki czemu działo się wszystko według scenariusza.

Na czczo udałam się do szpitala, wypełniłam te wszystkie formularze, co wyżej, zostałam podpięta pod kroplówkę, lewatywa, podpięcie cewnika, itp. Wywiad lekarski. Oczekiwanie na anestezjologa i lekarza. Przez tę chwilę jeszcze Wieloryb mógł siedzieć sobie tam ze mną. Potem mnie przeprowadzono na salę operacyjną, tam zostałam uprzedzona o tym, co mogę czuć, a następnie znieczulona (od połowy ciała w dół). Lekarz miał problem z trafieniem w odpowiednie miejsce, tzn. okazało się, że przez to, że już raz byłam znieczulona, coś tam może być nie tak, jak powinno. Za trzecim bodajże razem udało się. Długo jednak nie chciało zacząć działać. Czekali. Przywiązano mi ręce, włożono mi sondę, czy coś w tym stylu, w nos. Zaczęłam czuć rozpierające gorąco w nogach oraz ogólnie czułam się coraz słabiej, było mi niedobrze... Anestezjolog mówił, że to wynik spadku ciśnienia. Po pewnym czasie minęło. 

I zaczęła się najważniejsza część. Myli się ten, kto myśli, że kompletnie nic się nie czuje przy takim znieczuleniu. O, nie. Czuje się, jakby wyciskali Ci z brzucha wnętrzności. Sorry za dosadne słowa, ale naprawdę tak jest. Krojenie - super, ale wyciąganie - brr. 
Mała szybciutko pojawiła się na świecie - to były sekundy! Wymyto ją i położono mi na chwilę na klatce piersiowej - uspokoiła się. Potem położna przewiozła ją z powrotem na salę porodową, gdzie czekał Wieloryb z ubrankami dla Małej. Tam mógł ją obejrzeć, wziąć na ręce. 
Cała reszta trwała jeszcze pół godziny. Zszyto brzuch, przewieziono mnie na salę pooperacyjną. Tutaj wstęp dla odwiedzających jest zabroniony, w związku z tym leży się w towarzystwie innych po cesarce oraz położnych, które podpinają kroplówki z morfiną i innymi środkami. Mężowie mogą jedynie stanąć w otwartych drzwiach i pomachać.

Na początku było ok - poczucie, że już po wszystkim, brak bólu, fajnie. Jedynie nie można było się poruszać, ale to pikuś. Do tego bolesne zastrzyki przeciwzakrzepowe. 
Po kilku godzinach zaczęłam czuć... I wtedy natychmiast informacja do położnych - proszę o coś przeciwbólowego! Środki nie działają natychmiast, więc jeśli cokolwiek się poczuje, to lepiej poprosić o lek, a nie czekać na gorszy ból. Nie można było ruszyć nogą. I tak przez kilka godzin. Poprosiłam o Małą - chciałam ją nakarmić. Położono ją obok mnie, jednak nie miał kto mi pomóc w karmieniu jej (a sama nie byłam w stanie ani się obrócić, ani jej przystawić), więc i na to czekałam dobre kilka godzin. Wreszcie udało się, przyszła położna z oddziału noworodków - przystawiła ją, zaczęła zachęcać do ssania, po jakimś czasie wyszło. 
Uwaga! Po cesarce da się karmić naturalnie!!! Jasne, że mogą być pewne problemy (co natura, to natura), ale pokarm naprawdę zaczyna się wydzielać.

Salę pooperacyjną opuściłam po jednej dobie. Panie położne (bardzo w porządku) pomogły wstać, pytały, czy dam radę przejść kawałek - a potem uznały, że w takim razie przenosimy się na zwykłą salę. I to dla mnie była najcięższa część programu. Otóż okazało się, że na sali tej nie bardzo mam, jak trzymać dziecko przy sobie (wąskie łóżko). Owszem, było w takim standardowym szklanym wózku, ale nie czułam się na siłach wyciągać Małej na każde karmienie z niego (ból brzucha, problemy ze wstawaniem!). Z drugiej strony łóżko nie było zabezpieczone i czułam, że jeśli wezmę na noc Małą do łóżka, to nie prześpię ani chwili, bo będę się bała, że spadnie. W rezultacie spałam z nią, obwarowaną poduszkami, ale w ciągłym stresie. Dodatkowo nadal nie chodziłam najlepiej, o czym dawały mi znać położne... Tymczasem, jak głosiła plotka, aktualnie po cięciu cesarskim wypisują już w trzeciej dobie! I rzeczywiście, tak mnie wypisano, choć lekarze mieli wątpliwości - nie co do dziecka, co do mnie. Rzeczywiście, kiedy musiałam z Małą przejechać na koniec oddziału do kąpieli, myślałam, że nie dojdę. Chodziłam zgięta w pół, z zazdrością obserwując wyprostowane inne młode mamy. 
W rezultacie jednak wypisano mnie w trzecim dniu. Po kilku dniach wyjęto mi szwy.

Od tamtego czasu jestem nadal na środkach przeciwbólowych (Paracetamol - heh), zmniejszając stopniowo dawkę. I dopiero teraz mogę stwierdzić, że zaczęło się poprawiać, że mogę w miarę normalnie wstać i chodzić (byle niedużo!). 

Podsumowanie
Wiem, że każdy ma inaczej. Jeśli jednak o mnie chodzi, to, biorąc pod uwagę moje samopoczucie, znacznie prościej było mi się pozbierać po porodzie naturalnym. Rzeczywiście - wtedy wszystko jest jak najbardziej zgodne z tym, co Bóg w nas zapisał, zwyczajnie - w ludzkim ciele. Właściwie nie trzeba nic wiedzieć, umieć, a organizm sam robi to, co powinien. Przy cięciu cesarskim jest się tylko i wyłącznie zdanym na umiejętności lekarzy, a dalej - toczy się samotnie walkę z bólem. Po porodzie siłami natury właściwie nie czuje się nic. Owszem, boli bardzo, ale tylko przez czas porodu (skurcze, parcie). Potem już nie. Przy cesarce - przeciwnie - boli później. Długo. 

Może to zależy od organizmu i to ja po prostu tak kiepsko fizycznie zniosłam tę operację - inne dziewczyny szybko zaczęły śmigać. Może. Jeśli jednak o mnie chodzi, polecam zdecydowanie poród siłami natury. Zdecydowanie.

Oczywiście najważniejszy jest efekt. A efekt w jednym i drugim przypadku jest wspaniały. Cieszę się zdrowymi, wspaniałymi córeczkami. I to w tym całym zamieszaniu jest najważniejsze. 

P.S. O ciekawszych - chyba - naszych codziennych przeżyciach poinformuję następnym razem.
P.S 2. Wybaczcie gadulstwo.   

8 komentarzy:

  1. Gratulacje, niech się zdrowo chowa! Sił do dochodzenia do siebie po cesarce! Myślę, że ciekawe mogą być wpisy o samym połogu, szczególnie, że masz też doświadczenie po porodzie siłami natury! No i jak Rybka na Małą zareagowała?! Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Rybka robi Małej "cacy", choć musimy jej wtedy bardzo pilnować. Poza tym, kiedy słyszy jej płacz, dziwi się i mówi: "łoooooo"! :D Myślę, że do niej jeszcze nie dotarło, jak wielka to zmiana. Na pewno napiszę jeszcze o tym, jak się zbieramy po porodzie. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ogromne buziaki dla Waszej rodzinki! I szczególne buziaki dla Ciebie dzielna matko! Pewnie na zdjęcia nie ma co liczyć? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy! Zdjęcia rzeczywiście - co najwyżej fragmentaryczne. ;)

      Usuń
  3. Serdeczne gratulacje! Niech dziewczyny rosną zdrowo i radośnie :)

    OdpowiedzUsuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.