sobota, 7 stycznia 2017

2 lata Małej

... czyli o tym, jak przerwa świąteczna zmieniła nasze dziecko.
Dużo tu ostatnio o Rybce, ale to wcale nie tak, że o Małej nie ma co pisać. Może nawet wręcz przeciwnie. Zacznę od tego, że od urodzenia była oazą spokoju. Mogła spać godzinami (z przerwami na jedzenie), co było cudowne. Potem z usypianiem trochę nam się pokręciło, ale ogólnie i tak było całkiem dobrze. 
Mała jest ogólnie dzieckiem bardzo pozytywnie usposobionym, trochę nieśmiałym (w stosunku do mniej znanych osób - co uważam za zaletę). Potrafi się dzielić, nawet nieproszona, daje Rybce coś, co myśli, że sprawi jej radość. Jest trochę niecierpliwa i ma donośny głos (także, gdy krzyczy, słychać ją pewnie na drugim osiedlu... ;)), ale ogółem jest raczej z natury radosna i łatwo ją rozweselić.

Tymczasem... Tak, tak, w święta odczuliśmy mocno, że Mała weszła w słynny okres bunt/nie-buntu. Nie-buntu, bo wielu oburza się na tę nazwę, że nie można się negatywnie nastawiać do tego zjawiska i że to właściwie nie jest bunt, a jedynie chęć dziecka do decydowania o sobie. Jak zwał, tak zwał, w każdym razie widać i czuć, że właśnie mamy tę fazę. 

Pamiętam, jak Młoda Matka opisywała ten etap rozwoju u Witulka i, że niekiedy ten bunt bardziej ją bawił, niż denerwował. Coś w tym jest. Kiedy drugie dziecko przechodzi kolejne fazy rozwoju (a my z nim), już wiadomo, czego się spodziewać i jakoś mi z tym lżej. Jasne, że wybuchy gwałtownego płaczu, czy krzyku, nie wywołują u mnie wesołości, ale niektóre sytuacje (np. niezdecydowania) już tak. A przede wszystkim - w końcu wiem, jak sobie z tym poradzić. 
Aha, no i wygląda to u nas książkowo (jupi! w końcu coś u nas tak wygląda). Przykład pierwszy z brzegu.

Dziewczynki ciągle się przebierają. Każda, najdrobniejsza plamka, czy kropla wody na ubraniu, jest wystarczającym powodem do zmiany całego zestawu, tudzież biegania na golasa (a temu ostatniemu stanowczo się sprzeciwiam, szczególnie przy tej temperaturze). Przy okazji namiętnie myją ręce, co często kończy się znów zmianą stroju. Wieloryb mówi, że to dobrze, bo ćwiczą samodzielność w przebieraniu, więc pewnie ma rację, ale dzieją się wtedy sytuacje takie, jak poniższa.

- Polałam się! - krzyczy/płacze Mała, wchodząc do kuchni. Patrzę - oczywiście niewielka plamka, powstała jedynie z wody, po zbyt gwałtownym i obfitym myciu rąk. Początkowo próbuję zachęcić Małą do wytrzymania z tą plamką, która zaraz wyschnie, ale przekonywanie nie daje rezultatu, więc w końcu automatycznym ruchem zdejmuję jej tę koszulkę.
- Nieee!!! - chwilę trwa krzyk, w którym nie rozumiem słów, aż wreszcie pada magiczne - Sama chciałam zdjąć!!! - i dalszy ryk. No to dobra, zakładam jej z powrotem to samo ubranie, żeby samodzielnie mogła je zdjąć. Czekam chwilkę, aż znowu zaczyna płakać, bo zaklinowała jej się ręka. Teraz już profilaktycznie pytam: "Mogę Ci pomóc?" i uzyskuję zgodę łaskawym skinieniem głową. Uff, udało się.

I tak ze wszystkim. Nie wiadomo, co może wywołać gwałtowną burzę, ale na szczęście, tym razem wiemy już w miarę, jak reagować. 

Klasycznie Mała też sama nie wie, czego chce, ale jedno, czego na pewno chce, to głośno wyrazić swoje zdanie. Czyli przynoszę jej np. serek i pytam, czy ma ochotę - dostaję odpowiedź: "NIEEEE!". W takiej sytuacji odwracam się więc na pięcie i wracam do kuchni z serkiem w dłoni, ale po drodze słyszę płacz: "Mała chce seeeereeeeek!". I tak można długo wymieniać.

Kolejny przykład. Do odpieluchowania Rybki przygotowywaliśmy się już odkąd skończyła rok przez zaznajamianie z nocnikiem. Mała pozwoliła się na niego posadzić dopiero niewiele przed ukończeniem drugiego roku życia i siadała na niego jedynie wyjątkowo. Teraz nagle chce korzystać z klozetu i nie pozwala oczywiście, żeby jej w tym w jakikolwiek sposób pomóc. Zawsze staram się więc stać w pobliżu, żeby nie stała jej się krzywda podczas wdrapywania się. Potem nie chce z niego zejść, z drugiej strony nie chce, żebym wyszła z toalety, więc tak sobie stoję i czekam... aż powie, że już jest gotowa zejść.

Zabawne jest jednak to, że przy drugim dziecku już po prostu te sytuacje mnie nie dziwią, a nawet mniej stresują. Yeah!

Mała zyskuje na tym, że ma starszą siostrę i to tak niedużo starszą. Aktualnie z pomocą układa 24 - elementowe puzzle.

Przy tym wszystkim Mała - przepraszam, będę nieskromna, wszystkie matki na świecie mnie chyba zrozumieją - ma urok osobisty, który jest jej wytrychem w wielu sytuacjach. Dziadek poległ przy ogromie tego uroku i jest na jej usługach. Wieloryb patrzy na mnie ze zgrozą, jeśli jej na coś nie pozwalam - "przecież Dzidzia (bo i tak na nią mówimy w domu) chce się tam/tym pobawić!". Rybka też potrafi się za nią wstawić, mówiąc mi np. "Małej było smutno, że tak powiedziałaś." 

Największą bronią Małej jest jej uśmiech.
I mam nadzieję, że nigdy go jej nie braknie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każde słowo - bardzo dziękuję.