Bardzo podziwiam panie, które rodziły bez znieczulenia.
To jest wyzwanie, ból, ale i satysfakcja - na pewno.
Ja Rybkę rodziłam z pomocą znieczulenia zewnątrzoponowego.
I byłam wdzięczna Bogu za tych, którzy je wynaleźli...
Znaczący jest choćby stopień odczuwalności bólu. Wydaje mi się, że naprawdę się tym różnimy. Są kobiety, które nie zauważają, że zaczęły rodzić i akcja porodowa zaczyna się w taksówce. A są takie, które gryzą z bólu rękę męża, czy cokolwiek, co mają pod ręką i krzyczą wniebogłosy (tak, ja też krzyczałam, choć Wieloryb wyszedł z sali porodowej bez szwanku, na szczęście, jak też śladów pogryzień).
Ważna jest też rola genetyki. W pewnych rodzinach kobiety rodzą szybko, miło i przyjemnie (jeśli w ogóle cokolwiek takiego o porodzie można powiedzieć), inne - godzinami.
I myślę, że od tych, jak również innych, ważnych czynników (najważniejszy: stan dziecka, czy zalecenia medyczne) należy uzależnić tę decyzję.
Rybka rodziła się kilkanaście godzin.
Miałam skurcze cały dzień, ale nieregularne, więc na porodówce wylądowałam dopiero nocą, a Maleńka urodziła się po południu. Czyli kilkanaście godzin bólu w szpitalu, o wcześniejszym, domowym, nie wspominając.
Byłam zdecydowana na znieczulenie.
Miałam na kartce zapisane kilka informacji, które chce podać położnym od razu po przybyciu do szpitala, żeby nie zapomnieć.
Znieczulenie zaznaczyłam wykrzyknikiem.
I rzeczywiście. Gdy przyszedł odpowiedni moment (po kilku godzinach) otrzymałam zastrzyk + cewnik (wiem, że źle się kojarzy, ale to nie taki, jaki ma się na myśli w pierwszej chwili) - rurkę, której obecności nawet specjalnie nie czułam.
I wiecie co?
Kiedy substancja zaczęła działać - zasnęłam. I spałam godzinę, regenerując siły przed najważniejszym, które mnie czekało.
Wcześniej czytałam, że znieczulenie jest groźne, bo nie czuje się skurczów macicy... Hm, to chyba nie tak, że się całkiem nie czuje. Po prostu jest to na tyle delikatne, że jest szansa odpocząć. W dodatku - co ważne - znieczulenia lekarze nie aplikują na czas, że tak brzydko napiszę, "wypchnięcia" dziecka, ale znacznie wcześniej (w I fazie porodu). Później i tak boli, że ho ho, nie da się nie poczuć, nie ma co się o to obawiać.
Minusem jest też fakt, że podobno przedłuża poród - nie wiem, jak bardzo, ale podobno tak jest.
Znieczulenie dostaje się też na założenie szwów. A tak. I - ja się nie wypowiem, bo właśnie z niego korzystałam - jak mówią niektórzy, jest to najbardziej bolesna faza porodu. Dlatego ja bardzo się cieszę, że jej nie czułam.
Na pewno zdarzają się jakieś wpadki i znieczulenie może być źle podane, czy w złym momencie... jednak myślę, że ryzyko nie jest aż tak wielkie, jak wielka jest ulga, którą sprawia. Oczywiście jednak najlepiej najpierw poradzić się lekarza (tym razem bez farmaceuty).
Pamiętam, jak przyszłam na zajęcia po sześciu tygodniach po porodzie wraz z koleżanką, która rodziła trzy tygodnie później, niż ja. Obie uśmiechnięte, zadowolone... Inna dzieciata koleżanka słuchała naszych opowieści i w momencie zachwytu nad opcją znieczulenia, z której obie skorzystałyśmy, stwierdziła:
"Ahhhha. To już rozumiem, dlaczego tak dobrze wyglądacie!"
I myślę, że od tych, jak również innych, ważnych czynników (najważniejszy: stan dziecka, czy zalecenia medyczne) należy uzależnić tę decyzję.
Rybka rodziła się kilkanaście godzin.
Miałam skurcze cały dzień, ale nieregularne, więc na porodówce wylądowałam dopiero nocą, a Maleńka urodziła się po południu. Czyli kilkanaście godzin bólu w szpitalu, o wcześniejszym, domowym, nie wspominając.
Byłam zdecydowana na znieczulenie.
Miałam na kartce zapisane kilka informacji, które chce podać położnym od razu po przybyciu do szpitala, żeby nie zapomnieć.
Znieczulenie zaznaczyłam wykrzyknikiem.
I rzeczywiście. Gdy przyszedł odpowiedni moment (po kilku godzinach) otrzymałam zastrzyk + cewnik (wiem, że źle się kojarzy, ale to nie taki, jaki ma się na myśli w pierwszej chwili) - rurkę, której obecności nawet specjalnie nie czułam.
I wiecie co?
Kiedy substancja zaczęła działać - zasnęłam. I spałam godzinę, regenerując siły przed najważniejszym, które mnie czekało.
Wcześniej czytałam, że znieczulenie jest groźne, bo nie czuje się skurczów macicy... Hm, to chyba nie tak, że się całkiem nie czuje. Po prostu jest to na tyle delikatne, że jest szansa odpocząć. W dodatku - co ważne - znieczulenia lekarze nie aplikują na czas, że tak brzydko napiszę, "wypchnięcia" dziecka, ale znacznie wcześniej (w I fazie porodu). Później i tak boli, że ho ho, nie da się nie poczuć, nie ma co się o to obawiać.
Minusem jest też fakt, że podobno przedłuża poród - nie wiem, jak bardzo, ale podobno tak jest.
Znieczulenie dostaje się też na założenie szwów. A tak. I - ja się nie wypowiem, bo właśnie z niego korzystałam - jak mówią niektórzy, jest to najbardziej bolesna faza porodu. Dlatego ja bardzo się cieszę, że jej nie czułam.
Na pewno zdarzają się jakieś wpadki i znieczulenie może być źle podane, czy w złym momencie... jednak myślę, że ryzyko nie jest aż tak wielkie, jak wielka jest ulga, którą sprawia. Oczywiście jednak najlepiej najpierw poradzić się lekarza (tym razem bez farmaceuty).
Pamiętam, jak przyszłam na zajęcia po sześciu tygodniach po porodzie wraz z koleżanką, która rodziła trzy tygodnie później, niż ja. Obie uśmiechnięte, zadowolone... Inna dzieciata koleżanka słuchała naszych opowieści i w momencie zachwytu nad opcją znieczulenia, z której obie skorzystałyśmy, stwierdziła:
"Ahhhha. To już rozumiem, dlaczego tak dobrze wyglądacie!"
Wielorybko, dokładnie jestem takiego samego zdania :) Mój poród zaczął się o 1:50, a synka urodziłam o 12 w południe. Gdy ulokowano nas na porodówce i pani położna zapytała mnie o to czy będę chciała znieczulenia, sama nie wiedząc co mnie czeka nieśmiało rzekłam "nie wiem, zobaczymy jak będzie". Po dwóch godzinach szybko zmieniłam zdanie i błagałam o to znieczulenie. Niestety musiałam czekać na odpowiednie rozwarcie i tak znieczulenie dostałam jakieś 2 godziny przed narodzinami Filipka. I tak jak piszesz, ból nadal był, ale lżejszy i również zachciało mi się spać :) Jednak nie pozwolili mi zasnąć, bo "ojejku, pełne rozwarcie, rodzimy" :) Zgadzam się z Tobą, że każda kobieta w innym stopniu odczuwa ból. Są kobiety silniejsze i słabsze. Ja się strasznie cieszę, że udało mi się urodzić ze znieczuleniem. Miłej niedzieli dla Wielorybiej rodzinki :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy, była miła. :))) Weekend jest zawsze wspaniałym czasem dla rodziny.
UsuńŻyczymy miłego tygodnia!
Rodziłam kilkanaście godzin, bez znieczulenia duże dziecko. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tak potężnego, rozrywającego bólu. Mimo tego dla mnie w porodzie jest coś ponadziemskiego, mistycznego i to doświadczenie "rozrywania", "umierania" czy jakby to określić jest dla mnie cenne. A porównując ze skurczami rozwierającymi parte uważam za "przyjemność" :) Ze znieczuleniem czy bez poród to zawsze duży wysiłek, dobrze by nie był on traumą.
OdpowiedzUsuńTak, skurcze parte przynoszą znaczną ulgę... A zresztą, wtedy już ma się konkretny cel i wiadomo, że już, już, za chwilę... :)
UsuńPodziwiam - te kilkanaście godzin bez znieczulenia.
Pozdrawiam!