Oczywiście nie każdy (patologie) i nie zawsze (bo lekarz na przykład momentami może wiedzieć więcej, ale tylko z pewnego punktu widzenia). Niejedna matka swoją intuicją przebiła diagnozę lekarską.
Bo najlepiej znają je rodzice.
I rzeczywiście w kochających rodzinach tak jest.
Znam dzieci, które w domu są bardzo żywiołowe, rozgadane i wszędzie ich pełno, a w przedszkolu/szkole są cichutkie i nieśmiałe. Bywa też odwrotnie - w domu dziecko jest raczej spokojne, "bezproblemowe", a w placówce oświatowej leje, kogo popadnie (bo to nowa sytuacja, nowe problemy, których w domu nie ma).
Takich przykładów jest multum. W jednym towarzystwie dziecko zachowuje się tak, w innym inaczej.
Jedno dziecko, kiedy jest chore - zasypia na siedząco, inne - jest nadmiernie pobudzone. Jedno dziecko uspakaja się, kołysane w wózeczku, inne - tylko na rękach.
W dodatku to się ciągle zmienia, bo i dziecko nieustannie się rozwija.
A rodzice zwykle mają możliwość zobaczyć swoje dziecko w wielu sytuacjach, towarzystwach, okazjach, w różnym wieku. I naprawdę wiedzą więcej.
Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że mogą być w jakiś sposób zaślepieni: np. widzą u swojego malucha tylko jedną cechę, którą zawsze podkreślają - zarówno pozytywną, jak negatywną (np. "niegrzeczny", "inteligentny"), albo nie widzą jakiejś innej, bardzo ważnej (np. "niekomunikatywny"). Wtedy nauczyciel lub osoba bliska może im to z całą delikatnością uświadomić. Ale - uwaga - właśnie z delikatnością. Bo może ktoś z zewnątrz widzi to dziecko tylko fragmentarycznie?
Dygresja: Teraz przeżywam to na własnym przykładzie. Rybka jest raczej energicznym stworzonkiem. Takie, co nie usiedzi (choć jeszcze nawet nie siedzi całkiem sama) na miejscu. Cały czas coś trzeba pokazywać, zmieniać miejsce, pozycję (na pleckach, na brzuszku, siedzenie z podparciem, na kolanach rodzica, na macie edukacyjnej), jeśli nie - to ryk. Problematyczne jest zrobienie np. obiadu. Tymczasem w towarzystwie osób obcych - lub rzadko widywanych - często Rybka nagle jakby zastyga w bezruchu. Potrafi się na kogoś po prostu patrzeć z otwartą buzią i siedzieć spokojnie przez dłuższy czas. Najczęściej tak wyglądają wizyty u lekarza: "Ale państwo macie bardzo grzeczne dziecko! W ogóle nie płacze".
Tak. W ogóle.
Upierać się będę, że i tak rodzic jednak wie więcej. Bo na przykład wie, że dziecko ma jakąś traumę. Albo uprzedzenie. Albo nie lubi, czy też bardzo lubi coś tam.
Dlatego chociaż patrzę na innych rodziców i myślę, że ja bym tak nie zrobiła, albo że nie podoba mi się, że ktoś postępuje wobec swoich dzieci tak, czy inaczej... nie oceniam. Już nie. Ci rodzice znają swoje dzieci najlepiej i są z nimi na co dzień. A ja tylko od święta. Albo raz na jakiś czas w autobusie.
Prawdę mówią słowa, że najwięcej o rodzicielstwie wiedzą ci, którzy dzieci nie mają. Ale ci, którzy je mają (lub mieli, najlepiej dawno temu) również nie raz myślą, że oni swoje wychowali tak a tak i to jest najlepszy z możliwych sposobów.
A guzik prawda.
Każda rodzina jest inna i każde dziecko.
Będę to powtarzać, dopóki mi się nie znudzi (czyli jeszcze długo - z góry przepraszam).
Swieta prawda! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ktoś też myśli podobnie. :)
OdpowiedzUsuń