Musi się pojawić ten temat.
Pamiętam, jak zapoznając się z nim całkiem niedawno, po raz pierwszy czytałam artykuły o rodzicach, którzy walczą z tym schorzeniem, popadając w depresję, brak sił, itd. Dziwiłam się temu trochę.
No bo cóż to jest, jak nie kolejny rodzaj wysypki? Zapoda się jakieś leki i przejdzie...
Przejdzie?
Ostatnio był u nas lekarz - nie nasz.
No i tak sobie rozmawialiśmy o stanie zdrowia Rybki - jakie problemy, co zażywać, itp. No i lekarz pyta mnie o atopowe zapalenie skóry. Czy byliśmy u alergologa? Czy coś stosujemy?
I stwierdził, że Rybka ma to w takim stopniu, że wystarczy, że przyłożył na chwilę stetoskop do jej brzuszka i zaraz w tym miejscu powstała czerwona plamka. I że nawet jeśli przestrzegam restrykcyjnej diety, to wcale nie ma gwarancji, że jej coś nie zaszkodzi. I że on ma świadomość, że dieta mamy karmiącej dziecko z AZS jest delikatnie mówiąc... bardzo uboga.
A co na to alergolog?
Pewnie się niebawem do niego wybierzemy, ale podstawowy problem jest taki, że u niemowlaków w zasadzie alergia w testach może się nie ujawnić, mimo, że faktycznie jest. Testy są miarodajne dopiero po kilku latach życia. Tak sobie więc myślę, że pójdziemy, alergolog powie, że nie ma sensu się badać, ewentualnie zapisze nam jakiś lek przeciwalergiczny i tyle.
Pewnie się niebawem do niego wybierzemy, ale podstawowy problem jest taki, że u niemowlaków w zasadzie alergia w testach może się nie ujawnić, mimo, że faktycznie jest. Testy są miarodajne dopiero po kilku latach życia. Tak sobie więc myślę, że pójdziemy, alergolog powie, że nie ma sensu się badać, ewentualnie zapisze nam jakiś lek przeciwalergiczny i tyle.
Ale dobre i to.
Myślę sobie też, że właściwie na razie jesteśmy dość spokojni.
Może dlatego, że to dopiero początek walki, a może dlatego, że mamy już za sobą różne inne boje zdrowotne. Jest mi żal Rybki, że ją to swędzi - to jest najgorsze - więc staram się jej ulżyć, smarując odpowiednią maścią, ubierając w miłe w dotyku ubranka, uważając, żeby się nie podrapała (co nie raz graniczy z cudem).
Druga rzecz, to moja własna dieta, która jest mocno ograniczona i właściwie powinna się zamknąć na kilku zaledwie daniach (a matki karmiące wiedzą, jaki wtedy ma się apetyt!). Wiem, że w Internecie można trafić na różne przepisy, ale najczęściej zawierają one przynajmniej jeden składnik, którego powinnam się wystrzegać, a nawet jeśli nie, to z kolei zawierają jakiś inny, dziwny, o którym wiem, że wykorzystam go jedynie w tym przepisie (więc prawdopodobnie się zmarnuje i bez sensu kupować na jeden raz).
Dlatego moje posiłki, to głównie kanapki z wędliną (na razie jeszcze z pomidorem, ale możliwe, że i to odsunę), pierogi z jabłkami, mięso pieczone z ryżem i buraczkami, rosół, barszcz, marchewka, jabłko, banan. Koniec listy. Czasem uda się natrafić na ciastka bez dodatku masła, czy mleka, ale niezwykle rzadko.
I tak sobie egzystujemy, licząc, że z czasem (i rozszerzaniem diety) skóra Rybki będzie się poprawiać. Ostatnio nasz pediatra nam uzmysłowił, że właściwie, to tak może być bardzo długo. Niektórym się poprawia w okolicy roku. Innym w okolicy trzech lat. A niektórym to zostaje na zawsze.
Z AZS-em trudność polega na bezradności rodziców: mimo, że się robi to, co trzeba, to i tak może to nie przynosić efektów. A jeśli już się człowiek potknie i zje jakiś nieodpowiedni składnik (czasem nieświadomie), to najczęściej dziecko wyraźnie to odczuwa.
Trzeba chyba jednak podejść do tego ze spokojem - widzę, że Rybka jest uśmiechnięta, zadowolona. To znaczy, że chyba nie jest najgorzej? Ważne też, żeby rodzice nie byli zestresowani, bo dziecko natychmiast to odczuwa i na pewno nie jest mu przez to lepiej.
Także staramy się reagować, ale nie stresować... nadmiernie.
Oby wychodziło!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każde słowo - bardzo dziękuję.