Rybka i ja zaliczyłyśmy krótki pobyt w szpitalu.
Długa historia, więc nie ma, o czym mówić.
O inną rzecz mi jednak chodzi...
Zawsze i wszędzie. Dlatego torebki mam pękają w szwach.
Dlaczego akurat to mi się narzuca w temacie szpitala?
Już piszę.
Swego czasu wspominałam o tym, że tam, gdzie rodziłam zapewniano mnie, że będę miała do dyspozycji wszelkie ubranka i rzeczy do pielęgnacji dziecka, prawda? Okazało się, że pralka się zepsuła, więc ubranek zabrakło, a ze środków do pielęgnacji dziecka otrzymałam jedynie pieluchy i chusteczki nawilżane (o które zresztą co chwilę się upominałam)*. Żadnego kremu do pupci, która już po jednym dniu była zaczerwieniona, nic do pielęgnacji pępka.
Teraz znów mieliśmy styczność ze szpitalną rzeczywistością. Wcześniej oczywiście wykonałam telefon (żeby to jeden - jakoś zawsze trudno mi się dodzwonić do placówek opieki medycznej), żeby dowiedzieć się, co jest dostępne, co muszę wziąć ze sobą. Dowiedziałam się więc, że jedzenie dla maluszków jest, więc nie muszę zabierać ze sobą mleka, czy zupek. Że "kuchnia dla rodziców" jest. Ogólnie jest też miejsce do spania, więc nie opuszcza się malucha na czas pobytu w szpitalu.
No.
Oczywiście spakowałam mleko (na wszelki wypadek), wodę w termosie, czajnik elektryczny... i jeszcze parę innych drobiazgów. I bardzo dobrze!
Okazało się, że:
- mleko i zupki, jak najbardziej, ale dopiero od jutra, bo zamówienia są zapisywane do którejś tam godziny (zanim przyjęto nas na oddział). Rodzicu, skąd masz o tym wiedzieć? Tak więc całą dobę "leciało" moje, przezornie spakowane, mleko.
- "kuchnia dla rodziców" - to w rzeczywistości miejsce dla personelu medycznego, można tam ewentualnie sięgnąć po mleko dla dziecka i podgrzać je w mikrofalówce (zaraz, zaraz, czy czasem nie jest tak, że nie powinno się za bardzo podgrzewać mleka w mikrofalówce?). Bogu dzięki, że wzięłam swój czajnik (w ostatnim dniu dowiedziałam się, że nie można korzystać z prywatnych czajników... ale to było na szczęście tuż przed wypisem).
- spać można, owszem, ale z WC już gorzej. Z toalety na oddziale mogą korzystać tylko pacjenci - dzieci. Rodzicowi więc potrzeba wyjść z oddziału (tylko kto zostanie z moim dzieckiem? - na sali pierwszego dnia byłam sama), z którego personel musi go wypuścić (domofon), przejść kawałek, trafić do WC i wrócić - znów domofon. I tak również w nocy.
- łazienka dla rodziców jest jeszcze dalej. Tak słyszałam, nawet nie udało mi się skorzystać, na szczęście mój pobyt był krótki i myłam się przy zlewie.
Nie narzekam, bo wiem, że w szpitalu, w którym byłyśmy warunki i tak były luksusowe w porównaniu do innych. Chcę tylko zapamiętać, że trzeba się przygotować na każdą ewentualność. Zawsze! Choćby nam mówili, że jest inaczej.
*Proszę nie ulec błędnemu wrażeniu, że źle oceniam szpitale, w których przyszło mi przebywać, tudzież personel medyczny. Wręcz przeciwnie - te, o których tu wspominam, uważam za całkiem dobre i w miarę mądrze zarządzane, a lekarze i pielęgniarki robiły wszystko, co w ich mocy, żeby było dobrze. Cieszę się, że trafiłam akurat do nich.
W przykładach, które jednak podaję, chodzi mi o uzasadnienie tego, co napisałam na początku w myśl zasady: "Przezorny zawsze ubezpieczony", względnie "złośliwość rzeczy martwych".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każde słowo - bardzo dziękuję.