Kobiety, które same wychowują dzieci z miłością, to bohaterki.
Mężczyźni, którzy sami wychowują dzieci z miłością, to bohaterzy.
To jedno z najważniejszych i najtrudniejszych zadań do wykonania w życiu, jakie można sobie wyobrazić - przynajmniej, jakie ja sobie mogę wyobrazić.
Dziecko w rodzinie dostaje bagaż doświadczeń, które wpływają na niego przez całe dalsze życie.
Mało znamy osób, które chcą robić coś w taki, a nie inny sposób, dlatego, że ich rodzice robili dokładnie odwrotnie? Albo przeciwnie: "U mnie w domu było tak i tak. I było dobrze".
To ogromna odpowiedzialność, kształtowanie nowego człowieka.
We dwoje jest wystarczająco trudno. A samemu?
Napiszę z perspektywy żony i matki. No bo jakby nie było, ta perspektywa jest mi najbliższa.
Wieloryb uczestniczy we wszystkim, co dotyczy opieki nad Rybką.
Mamy swego rodzaju podział zadań, np. przy kąpieli, albo przy wyjściu z domu. Biorąc pod uwagę jednak czas, który mamy do wykorzystania, kiedy wraca z pracy - jest to uczciwy podział. Wstaje w nocy, kiedy ja już nie mam siły się podnieść do Rybki. Nosi ją i usypia. Zwraca uwagę na szczegóły organizacyjne. Radzi, kiedy tego potrzebuję i powstrzymuje się od rad, kiedy wie, że potrzebuję raczej psychicznego wsparcia.
No i przede wszystkim kocha tego naszego Malucha.
Czasem wraca z pracy i choć często powtarza, że nie powinniśmy jej rozpieszczać, nie chce odłożyć jej do wózka i nosi po całym domu.
Czasem wraca z pracy i choć często powtarza, że nie powinniśmy jej rozpieszczać, nie chce odłożyć jej do wózka i nosi po całym domu.
A Rybka odpowiada tym samym, czyli radosnym uśmiechem zaraz na jego widok. Mamusia zapewnia podstawowe potrzeby, Tatuś jest od wygłupów i pomysłowych zabaw ("żyrafa wjechała na wulkan i nie ma jak z niego zejść...").
Gdyby wychowanie Rybki było pozbawione tego męskiego pierwiastka (rozsądnej oceny sytuacji: "jest za ciepło na tę kurtkę", odwagi, zdobywania świata choćby przez drobne wycieczki, humoru i stabilnego, męskiego ramienia do oparcia) - byłoby to wszystko znacznie uboższe. I smutniejsze.
A często tak jest. Inna rzecz, kiedy jest to wypadek losowy - przykre, ale niestety się zdarza. Gorzej, jeśli jest to kwestia wyboru.
Będąc w ciąży, leżałam z pewną dziewczyną na oddziale. Młoda, piękna, inteligentna i dobra - przynajmniej na tyle, na ile mogłam ją poznać. Chłopak ją zostawił. Co "ciekawe", nawet nie wtedy, kiedy dowiedział się, że jest w ciąży. Nie, ale wtedy, kiedy dowiedział się, że będą mieli córeczkę...
A ona - mimo ciężkiej choroby dziecka już w jej łonie - nadal była dzielna i starała się, żeby mu niczego nie brakowało i było szczęśliwe.
Wierzę, że jej się to udało.
Nie wszystkie kobiety mają tyle siły - szczególnie, jeśli nie mają odpowiedniego wsparcia. Nie wszystkie też mają w sobie tyle miłości do własnego dziecka, co bardzo, bardzo smuci.
W sieci krąży ostatnio filmik kobiety, która nagrała swoją aborcję, przy okazji komentując, że cieszy się, że jest zdolna do stwarzania życia... Ale chronić go już nie chce.
To strona kobieca.
Mężczyźni jednak mają też w tym znaczną część swojej winy. Nie będę się nad tym rozwodzić, wystarczy przeczytać tekst Konrada - pisany z męskiej perspektywy.
Wiem, że ja mam szczęście.
I Rybka też.
Bo najważniejsze, to wzrastać w miłości, a ona tę miłość ma podwójnie - od mamy i taty.
A my w zamian mamy jej miłość - i uśmiech. A to jest nie do przecenienia.
P.S. No to się zrobiło poważnie... Na chwilkę.
Piekny tekst. Dziekuje, Wielorybko.
OdpowiedzUsuń:)
Usuń