Dlaczego ten proces nazywa się "strippingiem" nie wiem. "Strip", to "pas", "pasmo", "smuga", a jako czasownik może oznaczać "ukraść", "rozbierać", "obnażać". W interesującym nas kontekście jest to proces, mający na celu przywrócenie pieluszkom wielorazowym ich właściwości.
Czysta, wyprana pieluszka, założona na pupę Rybki, już po pierwszym "siku" śmierdziała na kilometr. Rybka zaczęła być "wyczuwalna" w pomieszczeniu, kiedy się w nim znalazła. Kiedy trzymaliśmy ją na rękach, ręce nasze też zaczynały przechodzić specyficznym hm... zapachem. Zwątpiliśmy.
No bo jakim cudem, po zaledwie dwóch, trzech miesiącach używania, pieluchy tak bardzo się "zepsuły"? Od początku też starałam się zachowywać zalecenia co do ich prania. Co zrobiliśmy nie tak?
Zaczęłam czytać. Okazało się, że to nic dziwnego, że właściwie, to bardzo częste i, że - uf - wcale nie koniec świata. Że można wykonać stripping, który prawdopodobnie pomoże.
Zdecydowałam się na sposób opisywany na blogu Rodzina w budowie tu i tu. W moim przypadku chodziło o kieszonki (z zaleceniem prania w maksymalnej temperaturze 35 stopni) i wkłady z mikrofibry i bambusa.
Zamoczyłam więc w ciepłej wodzie z płynem osobno czyste kieszonki (ok. 40 stopni) i czyste wkłady (ok. 60 stopni). Użyłam najbardziej zwykłego, taniego płynu do naczyń, jaki wpadł mi w ręce. Pamiętałam o tym, że należy go wlać jedynie odrobinę. Miski z pieluchami odstawiłam na całą noc, a nawet nieco dłużej. Co kilka godzin mieszałam w nich.
Po upływie tego czasu wrzuciłam do pralki osobno kieszonki, osobno wkłady, w identycznej temperaturze, co wcześniej. Wybrałam najdłuższy program, jaki mam, żeby się dobrze przepłukały. Oczywiście nie wlewałam żadnych specyfików do prania. Potem rozwiesiłam, wysuszyły się i... czekaliśmy na efekty w użyciu.
Nie spodziewałam się cudów, ale - o dziwo - stripping naprawdę zadziałał. Rybka nosi te same wielorazówki i teraz nic nie śmierdzi! Po strippingu jednak zmieniłam też swój system prania.
Po pierwsze: piorę osobno kieszonki i osobno wkłady (żeby te drugie móc prać w wyższej temperaturze, a nie uszkodzić przy tym tych pierwszych).
Po drugie: ograniczyłam liczbę specyfików do prania. Wcześniej prałam w płynie "Bio - D", dorzucałam odrobinę "Nappy Fresh", a do płukania w celu zmiękczenia wkładów, dawałam sodę oczyszczoną. Teraz wybieram tylko jedno: albo płyn "Bio - D", albo "Nappy Fresh" w danym momencie oraz sodę dokładam tylko od czasu do czasu, a nie przy każdym praniu.
Po trzecie: zmniejszyłam częstotliwość używania olejków eterycznych. Okazuje się, że nawet tak polecany olejek herbaciany lub lawendowy w zbyt dużej ilości może zaszkodzić pieluszkom.
Po czwarte: "Nie pozwalam" brudnym pieluszkom leżeć dłużej niż dobę. Mówi się co prawda, że maksimum, to dwa dni, ale wolę już dmuchać na zimne.
Muszę powiedzieć, że widać efekty. Znów wypunktuję, a co!
Po pierwsze: pieluszki śmierdzą tylko wtedy, kiedy "powinny" (czyli z konkretną zawartością).
Po drugie: zużywam mniej tych wszystkich środków do prania i działania antybakteryjnego.
Po trzecie (które wynika z drugiego): to wychodzi taniej!
Wiem też, że jeśli problem się powtórzy, albo okaże się, że np. pieluszki się zatłuszczą, stripping mogę wykonać ponownie i, że nie jest to wcale takie żmudne, jak sądziłam. W sumie prosta sprawa.
Jeśli ktoś ma podobny problem, polecam. Oczywiście system trzeba dostosować do używanych przez siebie pieluszek, np. tetrę można spokojnie wyprać w wyższej temperaturze i nic się nie stanie.
O! Jesień na blogu! :)
OdpowiedzUsuń[to był oczywiście Bardzo Merytoryczny Komentarz]
No dobra, zrehabilituję się. Nasze wkłady też smierdziały, że hej, ale ja je wymoczyłam w kwasku cytrynowym. Chyba z sodą. Zadziałało, i to jak!
No, też tak planowałam, ale okazało się, że w przypadku naszych kieszonek nie powinno się używać kwasku cytrynowego. Zdaje się, że źle wpływa na PUL, czy coś. Zresztą - co artykuł, to inna informacja!
Usuń"o dziwo pomógł" no proszę Cię, więcej wiary! :D
OdpowiedzUsuńOk! ;)
Usuń