środa, 3 września 2014

Ciuch - ciuch!

Wbrew pozorom ten temat nie zapowiada wpisu o rozbudowie trakcji kolejowej, tudzież modernizacji określonego typu lokomotywy. 
Będzie o zupełnie czym innym, jakże częstym tu, na moim blogu.


Zdaje się, że już kiedyś pisałam o korzystaniu z ubranek z drugiego obiegu przy budowaniu dziecięcej garderoby. Moje zdanie na ten temat się nie zmieniło, właściwie bardziej się utwierdziłam w tym, co myślałam. 
I popłynęłam.

Zaczęło się od tego, że większość wyprawki dla Rybki pożyczyła mi Dobra Dusza. Dzięki temu mogłam spokojnie planować narodziny Maluszka i dokupować tylko to, czego mi jeszcze brakuje, albo zwyczajnie - czym się w sklepie zachwyciłam i nie chciało mi dać spokoju. Dzięki temu zaoszczędziłam na pewno wiele, a z czasem też zauważyłam, które z ubranek warto mieć, które ciężko się zakłada, które lubi Rybka, a które ja (na niej). I fajnie, bo to wszystko przy ograniczonych kosztach!  (A wiadomo, ile trzeba przy okazji wydać na łóżeczka, foteliki samochodowe, wózki i inne takie).
Z tym, że miałam ciuszki z pewnego źródła, znajomego. A kupowanie w lumpeksie, to już jest inna sprawa, prawda?

Do pewnego czasu myślałam sobie tak, że w ciucholandzie ubranek dla niemowlaka nie będę kupować. Wiecie, oszczędzanie na dziecku, ważne jego zdrowie, itd.  Zdarzało mi się poza tym trafiać na forach internetowych na opinie mam, że one takie ubranka używane kupowały i ich dzieci nabawiły się przez to chorób. 

Tymczasem zaczęłam czytać też artykuły m. in. o tym, że nowe ubranka prosto z fabryki są nasączone różnymi chemikaliami, niezbyt przyjaznymi dla skóry dziecka. Substancje te z odzieży znikają po - kto by pomyślał - ... wielokrotnym praniu. 
Druga sprawa: kupowałam ciuszki w kilku miejscach. Szybko okazało się, że często te tańsze nie były zbyt dobrej jakości - po prostu rozciągały się wszerz, albo szybko mechaciły, ekspresowo zużywały, itp. Za to te z wyższej półki oznaczały duże koszty, choć oczywiście polowałam przecież na przeceny.

W ten sposób zaczęłam w sklepach z odzieżą używaną przeglądać również wieszaki z małymi ubrankami. Na początku nieśmiało i raczej przy okazji. Potem z coraz większym zapałem.

I teraz myślę sobie, że:
  • ciucholand ciucholandowi nierówny. Są takie, w których oglądałam piękne ubranka, ale w takiej cenie, jak w sklepie (nawet firmowym). A są też takie, w których można trafić na wyjątkową okazję.
  • warto zrobić sobie przegląd kilku takich sklepików i porównać, gdzie rzeczywiście dobrze zaglądać i jak często są dostawy, żeby wiedzieć, kiedy ruszać na łowy. Przy okazji można się zaprzyjaźnić z personelem, który zawsze wie, kiedy warto rzucić okiem na towar (nowa dostawa, obniżka cen). 
  • ubranka kupione w lumpeksie bywają oryginalne. Owszem, trafia się na rzeczy z sieciówek, ale wiadomo, że sprzed jakiegoś już czasu, więc mimo wszystko trudno spotkać kogoś, kto ma dokładnie to samo.
  • do takich zakupów, to trzeba mieć dobre oko i dużo czasu. Nie ma sensu do sklepu wpaść, jak po ogień, bo buszowanie po second - handach polega na cierpliwym przepatrywaniu wielkich stosów w celu znalezienia okazji. Myślę jednak, że warto.
  • pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy na myśl o "sklepie z odzieżą używaną", to często brudne, zniszczone ubrania, których aż strach dotykać, a co dopiero dawać dziecku. Tymczasem (oczywiście w zależności od tego, jak jest prowadzony wybrany przez nas sklep) bardzo często są to ubranka w ogóle nie zniszczone (bo i maluch szybko rośnie, więc na niszczenie ma niewiele czasu), a niekiedy nawet nieużywane (opatrzone oryginalną papierową metką).
  • w ciucholandzie można spotkać odzież markową. Często.
  • oczywiście zdarza się produkt pobrudzony, czy z dziurką. Od nas zależy decyzja, czy chcemy się z tym bawić w zapieranie i szycie, czy nam się zwyczajnie nie chce, albo nie wierzymy, że ta plama się spierze i nie ma, co tego brać. Można też zawsze w miejsce plamy coś naszyć. Jeśli jednak nie chcemy nic z tym robić, wystarczy wybrać inne ubranko. Żaden problem.
  • jestem w kilku grupach wymiany/sprzedaży odzieży używanej między mamami i chociaż uważam, że to świetny pomysł i popieram tę ideę, to mimo wszystko, kiedy porównuję zakupy przez Internet z realnym slalomem między półkami... wolę to drugie. Przyczyny są prozaiczne: koszty przesyłki oraz zaufanie do sprzedawcy.
  • no i najważniejsze. Ubranka kupionego za parę złotych mi nie szkoda! Maluch może sobie je radośnie plamić, wycierać, robić w nich dziury... a po mnie to spływa jak po kaczce. Bo wiem, że nie jest to duży problem dla mojego portfela (w przeciwieństwie do niszczenia ubranek, które kupiłam jako nowe w dobrym sklepie).
  • ekologia - wiadomo.
  • na koniec słowa jednej z ekspedientek pewnego takiego sklepu, która w tej branży pracuje od kilku lat - że nie pamięta, by kiedykolwiek wcześniej towar sprzedawano aż tak tanio, jak obecnie (ciekawe, jakie są tego powody?).    
Te przemyślenia - choć wcale nie odkrywcze - wzięły się z ostatnich moich wizyt w kilku takich sklepach. Nigdy nie sądziłam, że to mnie wciągnie. Owszem - dla siebie niejednokrotnie kupowałam ubrania w second - handach, ale myślałam, że na tym koniec. 

Tymczasem ostatnio zupełnie zmieniłam front i przeglądam najpierw ubranka dla dzieci. Zaczęło się od tego, że szukałam spodni sztruksowych dla Rybki i wpadły mi takie w ręce, od znanej firmy, z metką, za - uwaga - całe 3 zł. Nie było tam więcej nic ciekawego (dla mnie) do oglądania, ale ten jeden - w sumie całkiem nowy - produkt wart był spędzenia pół godziny w tym sklepie.
Później trafiłam jeszcze ciekawiej, bo na lumpeks, gdzie kupiłam kilka sztuk odzieży, po złotówce każda. No i kochani - nie żadne dziurawe, zniszczone, spłowiałe. Nie. Używane, czasem ze śladami owego użytkowania, ale normalnymi i ogólnie w bardzo dobrym stanie.
Szczytem szczęścia było, kiedy udało mi się "dorwać" bawełniany, zapinany śpiworek do spania dla dziecka za... 2 zł. Nie - dziesiąt zł. 

Może właśnie pukacie się po głowie - czym ja się tak zachwycam?!
No, niby to żadne dziwo, pewnie same (panie) nie raz trafiacie na okazje cenowe. Pewnie można spotkać i coś lepszego, niż to, co opisałam. Oczywiście i wśród sklepów z nowymi ubrankami trafiają się świetne oferty, które warto wykorzystać. 
Dzielę się jednak tym, że naprawdę nie trzeba wydawać sum z wieloma zerami na końcu po to, aby ubrać dziecko ładnie. Pary, spodziewające się dziecka często przeliczają koszty i są przerażone tym, ile trzeba im wydać po to, aby stworzyć mu w miarę sensowne warunki. Tymczasem przynajmniej te koszty na ubranka można spokojnie obniżyć.
Piszę też o tym dlatego, bo mam - jak nietrudno zauważyć - babską słabość do ubrań (niestety, nie tylko dziecięcych). Bardzo lubię przeglądać, składać, układać dziecięce ubranka i cieszyć się tym, że udało mi się trafić na coś ładnego, dobrego gatunkowo, w czym będzie Maluszkowi wygodnie i miło. 

Z tymi ubraniami, to taki mój bzik. Mam nadzieję, że niegroźny. Co jakiś czas robię porządek w swojej szafie (w dziecinnej na razie robi się sam, bo Rybka bardzo szybko wyrasta ze swoich ciuchów) i biorę udział w szaffingach, co sprawia, że może trzymam jaką taką równowagę.
Tak to sobie przynajmniej tłumaczę.

W każdym razie... polecam robienie zakupów z głową!

2 komentarze:

  1. Wiedziałam, że będzie o ciuchach! :D
    Świetnie, że o tym napisałaś, bo jest wyczerpująco i mogę się podpisać wszystkimi czterema łapami - i teraz już nie muszę sama o tym pisać!

    OdpowiedzUsuń

Za każde słowo - bardzo dziękuję.