Pamiętam, jak zaopatrywałam się w potrzebne rzeczy przed porodem.
Zdecydowaną większość ubranek otrzymałam od przyjaciół - używane i bardzo dobrze! Wiem, że są różne podejścia do używania używanych (masło maślane) ubranek niemowlęcych, ale ja jestem do tego przekonana z kilku powodów.
1. Koszty, koszty i jeszcze raz koszty. Sklepy są pełne słodkich, uroczych ubranek dla dzieci i aż strach przechodzić obok, mając cokolwiek w portfelu, bo zaraz można już nie mieć nic, ewentualnie wielki minus na koncie... Co więcej - im lepsze ubranka (np. dobry gatunek bawełny, takie, które nie blakną, czy nie mechacą się już po pierwszym praniu), tym wyższa cena. Proste i logiczne.
Dodatkowo dla dziecka tych ciuszków (i innych cosiów) potrzebne jest całe mnóstwo. Jeszcze dobrze, jeśli ma się kontakt z innymi młodymi mamami i one mogą doradzić, co im się sprawdziło, a co jest zupełnie niefunkcjonalne i stanowi tylko jakiś tam gadżet (w stylu pachnące woreczki na pieluchy - no, błagam!). Tak, czy owak, młodzi rodzice mają całe mnóstwo wydatków. Warto je nieco zmniejszyć, jeśli się da.
2. Stąd wyrasta drugi punkt - doświadczenie. Cudze i własne. Bo otrzymujesz różne ubranka i widzisz: które się łatwo zakłada, które są śliczne, ale zapinanie iluś guzików na pleckach noworodka jest karkołomnym wyzwaniem, które mimo długiego użytkowania wyglądają jak pierwszej nowości, a które nie. Widać też, które ubranka (mam na myśli różne firmy) "rosną razem z dzieckiem", które rozciągają się na długość, a które niestety wszerz. Wszystko możesz wypróbować i uznać, co wolisz, a czego nie, i co w związku z tym warto sobie dokupić. Poza tym starsza (stażem!) przyjazna mama może Ci w tym doradzić. Powiedzieć, co u niej najlepiej się sprawdzało*.
3. Zdrowie. Wiem, że niektóre osoby mówią np. o
chorobach skóry, które mogą wystąpić, jeśli ubierze się dziecko w
używane ubranko z niewiadomego źródła (lumpeksu)... ale skoro mamy
pralki automatyczne i wątpliwości, to nic chyba nie stoi na
przeszkodzie, żeby wyprać te ubranka w odpowiedniej temperaturze i zmyć
zarówno bakterie, jak i właśnie wątpliwości. A jeśli źródło jest znane,
to trzeba do sprawy podejść ze spokojem (a nawet radością, ha!).
W dodatku niedawno przeczytałam, że ubranka prosto ze sklepu, posiadają dużo substancji niezbyt przyjaznych delikatnej skórze maluszka (efekt masowej produkcji). Nie są to może substancje, które szkodzą natychmiast i w wielkim stopniu... ale zastanówmy się, ile tych ubranek dziecko nosi, a co to za sobą niesie, z iloma tymi substancjami ma styczność? Tymczasem wielokrotne pranie stopniowo zmniejsza ich "zawartość" w ubrankach.
4. Ilość. Prawda jest taka, że najczęściej i tak trzeba coś dokupić, bo np. maluch rośnie wyjątkowo szybko, albo ma kiepskie pieluszki lub wyjątkowo brudzące kupki i bardzo często musi zmieniać ubranka. Poza tym ubranka zwyczajnie zużywają się. Jeśli ktoś jest nam w stanie w tym nieco ulżyć, to to jest bardzo duża pomoc.
5. Miejsce. A to spojrzenie z drugiej strony barykady. Góry ciuchów, z których maluch wyrósł, rosną w niewyobrażalnym tempie i nie ma gdzie ich dłużej chować, a żal wyrzucić. A nawet planuje się następne potomstwo i chciałoby się, żeby te ubranka zostały, ale zwyczajnie brak już półek na takie składowanie. Oddanie ich komuś na przechowanie i używanie przez pewien czas przez inne dziecko, to chyba najbardziej optymalny sposób. Można sobie zostawić jakieś ukochane ubranka na pamiątkę, ale to jest pewnie drobny procent z wszystkich, których dziecko używało.
6. Ekologia. Nie ma co komentować procesów produkcji kolejnych ton odzieży.
Tak myślę. Może się za bardzo rozpisałam, ale hehe, moje autorskie prawo.
Teraz znów kwestia rozmiarów. Może jestem nudna, ale ciągle mnie to zadziwia.
Mama Wielorybkowa przed porodem powtarzała mi jak mantrę: "Kupuj większe!".
Bo oto mamy 56 (czyli klasyczny najmniejszy rozmiar na 0 - 3 miesięcy), a nawet mniejsze ubranka dla wcześniaków. Mamy 62 (czyli teoretycznie od 3 miesiąca). I oczywiście miałam kilka sztuk 56.
Po czym okazało się, że Rybka urodziła się długa na ponad 60 cm (i powinna z miejsca nosić 68 - takie niby od 6 miesiąca). I te kilka sztuk 56 z zapachem nowości trzeba było schować do szafy. Ale były wśród nich takie, które mimo rozmiaru na metce, w rzeczywistości były znacznie większe i Rybce udało się w nich być nawet kilka razy. Maluch jednak szybko rośnie, więc rzeczywiście kupowanie najmniejszych ubranek jest mało ekonomiczne. Poza tym wszystkie znane mi poradniki głoszą, że nie wolno wciskać na dziecko ciasnych lub mocno przylegających ubranek.
Z drugiej strony, jeśli urodzi się dzidziusia sporo przed terminem... to nie ma co wkładać mu ubranek, w których będzie pływać. Dlatego najbezpieczniej chyba nastawić się na 62 (zwykle dzieci mają powyżej 50 cm, niekiedy powyżej 60 cm, zdarzają się też 70 cm - giganty, ale to już naprawdę wyjątki).
I tu muszę napisać po raz kolejny: nie można wierzyć temu, co jest napisane na metce, a dotyczy wieku dziecka! Mój maluch w trzecim miesiącu życia zaczął nosić ubranka opisane jako te na od 9 do 12 miesiąca (74 cm). I rzeczywiście, powtórzę za Wielorybkową Mamą: "Zawsze lepiej kupować większe!" Czy na prezent, czy dla swojego dziecka - do większego dziecko dorośnie, a rośnie w niemowlęcym okresie niewiarygodnie szybko...
Przed świętami ubierałam Rybkę w to, czy tamto. W święta na czas rodzinnych spotkań zarządziłam sukienki**. Potem wróciłam do poprzednich zestawów i wiecie co? W stare (sprzed kilku dni!!!) pajacyki mieściła się do połowy nogi.
No. Wielorybka się cieszy, bo to jest prawdziwa rekomendacja naturalnego karmienia. Ale o karmieniu pewnie jeszcze kiedy indziej i niejedno tu napiszę.
* Słowo - klucz. Nie: było ładne, pięknie wyglądało, itp. Właśnie: sprawdzało się. Będę tych słów z całą świadomością nadużywać. Sorry.
** Zarządzam, póki jeszcze mogę. Kiedyś może będzie chciała nosić irokeza i ćwieki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każde słowo - bardzo dziękuję.