Znacie pewnie ten żart z tym, jak dziecko połknie monetę. No, że przy pierwszym dziecku rodzice pędzą do szpitala, przy drugim obserwują kupkę przez kilka dni, a przy trzecim... każą zwrócić z kieszonkowego.
O tę trzecią opcję można zapytać Mamę Pietruszki, ale reszta zasadniczo się zgadza.
W pierwszej ciąży matki są szalenie ostrożne, uważają na to, co jedzą, z kim się spotykają (byle nie z kimś, kto jest przeziębiony), gdzie chodzą i jak dużo odpoczywają.
W drugiej ciąży matki biegają za pierwszym dzieckiem, noszą je, często jeszcze karmią piersią. Na odpoczynek czas mają ewentualnie w nocy (jeśli starsze akurat nie jest na etapie ząbkowania lub skoku rozwojowego) albo wtedy, kiedy ktoś bliski zlituje się i odciąży mamę na chwilę w zajmowaniu się dzieckiem/robieniu obiadu/sprzątaniu/praniu, etc.
W pierwszej ciąży czas się dłuży - kiedy w końcu wyrośnie ten brzuch?
W drugiej ciąży czas leci na złamanie karku - już się nie mieszczę w te spodnie?!
Przed pierwszym porodem matki przeżywają szereg emocji. Jak to będzie, czy bardzo to boli, jakie to uczucie, czy to w ogóle przeżyję?! Przed drugim (nawet, jeśli rodzą w inny sposób, niż przy pierwszym) właściwie wiedzą już, co i jak. I myślą - żeby tylko było zdrowe.
A potem wszystkie kolki, biegunki, ulewania... I to wszystko właściwie już znajome. Nie chcę powiedzieć, że to wszystko odbywa się identycznie, bo wcale tak nie musi być (mam w domu na to dwa żywe przykłady), ale jest to już coś, z czym mniej więcej wiadomo, jak sobie poradzić. Poza tym, kiedy pojawia się jakaś wysypka, gorączka, katar... już człowiek ma jaką taką świadomość, z czym należy biec do lekarza, a z czym spokojnie poczekać na rozwój wydarzeń.
To sprawia, że rodzic czuje się trochę spokojniejszy. Zmartwień przecież i tak jest sporo, więc po co dokładać to zupełnie niepotrzebne? A tutaj już jakaś wiedza, doświadczenie, pomysły są. I to przynosi ulgę. Poza tym widzisz tę swoją starszą latorośl, która urosła, ma się dobrze i jest zadowolona, więc w gruncie rzeczy chyba wcześniej postępowało się słusznie, więc... więc wiara w swój obecny sposób postępowania jest większa.
Wiara w siebie, spokój, opanowanie, cierpliwość... Tak mi się wydaje, że to przychodzi z drugim dzieckiem w pakiecie. Przynajmniej na początku - taki gratis na start. Żeby całkiem nie zwariować i żeby żołądek nie skręcał się ze stresu przy najdrobniejszym zapłakaniu jednego lub drugiego malucha.
Jest jeszcze jedna kwestia - czas. Jeśli przecież pierworodnemu poświęcało się cały swój wolny czas, to jakim cudem wyłuskać go teraz dla drugiego maluszka? Przecież czasu nie da się naciągnąć, jak gumy.
Rozmawialiśmy o tym z Wielorybem (ja z przestrachem, on z męskim spokojem) przed porodem Małej. I powiedział on cenną rzecz. Czasu już więcej nigdy mieć nie będziemy, ale przecież ten czas, który będzie w naszej dyspozycji poświęcimy obydwu dziewczynkom. I to dając z siebie wszystko, co możliwe.
Prawda jest też taka, że to drugie dziecko (jakoś!) chyba czuje, że musi dzielić się czasem z tym pierwszym. I na odwrót.
No, więc, moi drodzy, da się żyć. Naprawdę, całkiem wesoło nawet.
Podobno tak jest, że przy drugim wszystko dzieje się inaczej i w innym tempie :) Nie wiem czy będzie mi dane się o tym osobiście przekonać, ale... :)
OdpowiedzUsuńTo chyba prawda. :)
UsuńZ trójką jest jeszcze weselej! Jachol uczy się matmy z Pietruszką, uczy się rysować z Zochacze, słucha ich książeczek i odwiedza muzea do których samego byśmy go nie wzięli.
OdpowiedzUsuńA potrącanie z kieszonkowego to święta prawda :P
Jachol, uważaj, jakie nominały połykasz! :D
UsuńOj prawda prawda. :)
OdpowiedzUsuńdobrze godosz:)
OdpowiedzUsuńU nas tak samo. Tylko czasem pierwsze dziecko nie chce się dzielić czasem z drugim. Albo z nikim i z niczym.
Ale to tylko czasem.