Zawsze wydawało mi się, że dzieci są "przytulaśne".
Że lubią być przytulane, że potrzeba im takiego zwyczajnego ciepła.
I większość dzieci rzeczywiście tak ma (do osiągnięcia pewnego wieku, kiedy przytulanie staje się obciachem).
Tymczasem... oczywiście nie moje. A przynajmniej do pewnego czasu tak właśnie było.
Okazało się, że Rybka nie cierpi żadnego skrępowania ruchów. Z tego samego powodu nie mogłam jej nosić w chuście, bo każda próba jej zawinięcia kończyła się wielkim krzykiem.
Trzeba było zawsze kombinować tak, aby mogła swobodnie machać rączkami, nóżkami. Każda próba nawet przebrania, tym bardziej przewinięcia, wymaga od nas (nadal, a szczególnie odkąd jest bardziej mobilna) wiele wytrzymałości i pomysłowości na to, jak ją zająć w tym czasie.
Tak samo było z przytulaniem.
Z zazdrością patrzyłam na mamy, których dzieci uspokajały się w momencie przytulenia. Rybka właściwie nie lubiła się przytulać. Być noszona na rękach - tak, zdecydowanie, ale bez przytulenia się do rodzica.
Smutno mi było, bo myślałam, że coś zawaliłam. Że może mam z nią gorszy kontakt niż powinnam. Że popełniłam jakiś błąd, a może po prostu mnie "nie lubi"? A przecież rozmawiałam z nią jeszcze, kiedy była pod moim sercem, kiedy jeszcze jej nie znałam.
Pocieszał mnie fakt, że właściwie do nikogo nie chciała się przytulać. Dziwiło mnie to, ale zaczęłam się oswajać z tym, że może jednak po prostu tego nie lubi. Cierpliwość tymczasem została nagrodzona, a stało się to tak, o, ni stąd, ni zowąd.
Niedawno mieliśmy taki czas, kiedy miałam lekarski nakaz leżenia i oszczędzania się (żadnego noszenia niemowlaka). W związku z tym Wieloryb przejął całą odpowiedzialność za opiekę nad Rybką. Ja jedynie rzucałam okiem, jak tam sobie radzą, a oczywiście radzili sobie beze mnie świetnie (i to wcale nie jest ironia).
W tym czasie jednak coś się zmieniło.
Dotąd Rybka nie zauważała mojej obecności - byłam dla niej codziennie, praktycznie 24 godziny na dobę, w standardzie. Tymczasem teraz nie schylałam się do niej, nie siadałam obok niej na dywanie, nie podawałam zabawek. Oczywiście starałam się mówić do niej i nie tracić kontaktu, ale nie byłam już tak blisko, jak wcześniej każdego dnia od rana do wieczora.
I wiecie co?
Rybka zaczęła mi okazywać, że chce, żebym była przy niej.
Nareszcie! Doczekałam się!
Np. podchodziła do mnie z uśmiechem. Zaczynała marudzić, jeśli długo mnie nie widziała (była w innym pokoju). A nawet... tak, zaczęła się do mnie przytulać!
Wiem, że dla większości mam, to nic dziwnego. Dla mnie jednak, to taki krok milowy. Poczułam, że jednak jestem dla niej ważna, potrzebna. Że rola, którą dla niej spełniam jest jedyna w swoim rodzaju.
Może i to egoistyczne... ale bardzo się ucieszyłam!
Oczywiście nadal nie jest tak, że Rybka zarzuca nam ręce na szyję i mówi, jak bardzo nas kocha... Na to jest zdecydowanie za mała, poza tym nadal to nie ten typ, który lubi takie czułości. Potrafi jednak okazać, że jej na kimś zależy.
A tym kimś jestem m. in. ja.
Wspaniałe uczucie.
Tak samo było z przytulaniem.
Z zazdrością patrzyłam na mamy, których dzieci uspokajały się w momencie przytulenia. Rybka właściwie nie lubiła się przytulać. Być noszona na rękach - tak, zdecydowanie, ale bez przytulenia się do rodzica.
Smutno mi było, bo myślałam, że coś zawaliłam. Że może mam z nią gorszy kontakt niż powinnam. Że popełniłam jakiś błąd, a może po prostu mnie "nie lubi"? A przecież rozmawiałam z nią jeszcze, kiedy była pod moim sercem, kiedy jeszcze jej nie znałam.
Pocieszał mnie fakt, że właściwie do nikogo nie chciała się przytulać. Dziwiło mnie to, ale zaczęłam się oswajać z tym, że może jednak po prostu tego nie lubi. Cierpliwość tymczasem została nagrodzona, a stało się to tak, o, ni stąd, ni zowąd.
Niedawno mieliśmy taki czas, kiedy miałam lekarski nakaz leżenia i oszczędzania się (żadnego noszenia niemowlaka). W związku z tym Wieloryb przejął całą odpowiedzialność za opiekę nad Rybką. Ja jedynie rzucałam okiem, jak tam sobie radzą, a oczywiście radzili sobie beze mnie świetnie (i to wcale nie jest ironia).
W tym czasie jednak coś się zmieniło.
Dotąd Rybka nie zauważała mojej obecności - byłam dla niej codziennie, praktycznie 24 godziny na dobę, w standardzie. Tymczasem teraz nie schylałam się do niej, nie siadałam obok niej na dywanie, nie podawałam zabawek. Oczywiście starałam się mówić do niej i nie tracić kontaktu, ale nie byłam już tak blisko, jak wcześniej każdego dnia od rana do wieczora.
I wiecie co?
Rybka zaczęła mi okazywać, że chce, żebym była przy niej.
Nareszcie! Doczekałam się!
Np. podchodziła do mnie z uśmiechem. Zaczynała marudzić, jeśli długo mnie nie widziała (była w innym pokoju). A nawet... tak, zaczęła się do mnie przytulać!
Wiem, że dla większości mam, to nic dziwnego. Dla mnie jednak, to taki krok milowy. Poczułam, że jednak jestem dla niej ważna, potrzebna. Że rola, którą dla niej spełniam jest jedyna w swoim rodzaju.
Może i to egoistyczne... ale bardzo się ucieszyłam!
Oczywiście nadal nie jest tak, że Rybka zarzuca nam ręce na szyję i mówi, jak bardzo nas kocha... Na to jest zdecydowanie za mała, poza tym nadal to nie ten typ, który lubi takie czułości. Potrafi jednak okazać, że jej na kimś zależy.
A tym kimś jestem m. in. ja.
Wspaniałe uczucie.
Widziałam Cię u Dzieci, stwory i inne:) i tak zajrzałam sobie... Wiesz mój Najstarszy też tak miał. Gdzieś do 14 miesięcy (tyle karmiłam go piersią własną:) nie przytulał się a wręcz odpychał... Ale jak pojawił się Drugi, taka Fasolka jeszcze, jak pierś została odstawiona powoli zaczął się przytulać i szukać ... Piękne uczucie!
OdpowiedzUsuńWitam w moich skromnych progach. ;) Hm, może Rybka przeczuwa pojawienie się drugiego Maleństwa i dlatego tak nagle jej się zmieniło?
UsuńA potem będzie następny krok milowy i Rybka sama Cię przytuli. Rączkami. Świadomie. Co prawda, znając Rybkę, lepiej nie mówić, że na pewno, ale sie odważę i powiem:)
OdpowiedzUsuńCzekam na to, czekam. :)))
Usuń