Przyszła Położna.
Jesteśmy akurat tylko we dwie - ja i Mała. Akurat coś tam sobie marudzi.
Położna: Oj, ale głos, to ma donośny!!!
Ja: Poważnie?
Hm.
Nie, żeby Mała nie płakała. Płacze. Krzyczy. Ale po noworodkowemu. Czyli, owszem - słychać ją w mieszkaniu, ale na pewno nie poza nim.
Nie, żeby spała 24/24. Ostatnio np. budzi się w okolicach 4 - 5 i syrena do 8 - 9. Syrena - syrenka raczej. Syreniunia.
Tak więc nie mogę stwierdzić, że jest oazą spokoju, flegmatykiem, albo, że w ogóle nie czuję, że mam drugie dziecko. Czuję. Wiem. Mam.
Mimo to widzę, jak bardzo różnią się te pierwsze dni z Małą od naszych pierwszych dni z Rybką. I wcale nie chodzi o to, że teraz jesteśmy bardziej doświadczonymi rodzicami (tere - fere) i sobie potrafimy Małą wyszkolić (o nie, uważam, że tresura jest dobra tylko dla zwierzaków). One po prostu mają zupełnie inne potrzeby.
Mała potrzebuje ssać i spać, i jeszcze się tulić.
Rybka potrzebowała być noszona (ale nie tulona) i kołysana.
Rybka nie lubiła leżenia na brzuchu. Małej to nie przeszkadza.
Rybka uwielbiała kąpiel. Mała nie jest zachwycona wizją pluskania (poważnie!).
Rybka niechętnie zaczęła otwierać oczy na świat. Mała ciekawie łypie na otoczenie od pierwszego dnia po porodzie (zdaję sobie sprawę z tego, że na początku bez wymiernych efektów).
Pytacie o to, jak Rybka zareagowała na Małą.
Muszę powiedzieć, że jestem z niej dumna. Oczywiście, że chciałaby jej wsadzić palec do oka, ucha, wytarmosić główkę - i takie tam... Oczywiście, że na to nie pozwolimy. Na szczęście jednak poza zrozumiałą ciekawością, nie ma w niej na razie gniewu, czy zazdrości. A przynajmniej na razie nam tego nie pokazała. Jest dzielną dziewczynką. Podchodzi np. do Małej i robi jej "cacy". Próbuje kołysać ją w wózku (przypominam, że Rybka ma jedynie 14 miesięcy!) i bujaku (kołysanie na tym etapie bardzo trudno odróżnić od tarmoszenia, ale najważniejsza jest przecież intencja).
Dziś, kiedy zobaczyła opaskę Małej, porzuconą w łóżeczku powiedziała do Wieloryba: "Dzidzi - ja*!" Mam wrażenie - choć na razie to tylko moje domysły, pewnie na wyrost - że Rybka zaakceptowała siostrę. Jeszcze nie rozumie do końca, co to znaczy "mieć siostrę", ale wydaje mi się, że po prostu czuje, że "mamy swojego Dzidziusia". Że on jest nasz, swój, swojski, domowy... Wiecie, o co chodzi.
W każdym razie jestem dumna z nich obu.
Tak, tak, teraz będą pozytywne wpisy (kiedy tylko znajdę czas pomiędzy zmienianiem pieluchy w rozmiarze 1 a pieluchy w rozmiarze 5).
* "JA" - w języku Rybki oznacza wszelkie nakrycia głowy (kask rowerowy, czapeczka z daszkiem i - jak widać - również opaska).
Super czyta się o więzi takich maluchów :). Zobaczysz, niedługo będą Ci razem po domu wyścigi na czworakach uprawiać :).
OdpowiedzUsuńTo jest fantastyczne! Szczególnie, że ta więź z dnia na dzień jest coraz silniejsza. :)
UsuńNadrabiam zaległości:)
OdpowiedzUsuńPodobno dzieciaki, które mają rodzeństwo przed ukończeniem drugiego roku życia, nie są zazdrosne. U mnie zadziałało. U Was pewnie też.
Na razie rzeczywiście pod tym względem jest super. :) Rybka bardzo cieszy się w Małej, musimy jedynie uważać, żeby z tej radości niechcący jej jakoś nie uszkodziła, ale rzeczywiście świadomie nie chce jej wyrządzić żadnej krzywdy, nie denerwuje się, kiedy trzymamy Małą na rękach, a wręcz rozpromienia się na jej widok, chętnie ją buja w wózku lub bujaku i w ogóle "Dzidzi" jest super. ;)
Usuń